Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php:77) in /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Szperacz – Dawid Zmuda http://dawidzmuda.pl Magazyn Zdań Sun, 26 Aug 2018 20:16:33 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.2.20 http://dawidzmuda.pl/wp-content/uploads/2018/08/cropped-dz-1-32x32.png Szperacz – Dawid Zmuda http://dawidzmuda.pl 32 32 150558782 Szperacz. Śliwka w kompot http://dawidzmuda.pl/szperacz-sliwka-w-kompot/ http://dawidzmuda.pl/szperacz-sliwka-w-kompot/#respond Tue, 19 Dec 2017 20:04:27 +0000 http://serwer1894345.home.pl/autoinstalator/wordpress2/?p=325 Nie siedzę w blogosferze, nie przesiaduję tygodniami po kawiarniach, a książki czytam, zamiast je hurtowo upychać na instagramie. Stanowczo za rzadko chodzę do teatru (bo drogi), w filharmonii usypiam tym szybciej, im lepszy koncert (i żałuję tego, ale nic nie poradzę, tak mam). Ale czasami jednak poza snem i portfelem wpadnę na ciekawe rzeczy. A kiedy na nie wpadam, nie dają mi spokoju i wracam do nich – nie zawsze z oczywistych powodów. Zazwyczaj z zupełnie innych półek. Dziś coś pięknistego. Wpadłem. Nie do końca wiem jak. Często mnie fascynują sprawy, w których nie potrafiłbym uczestniczyć, ale rzadko zainteresowanie nimi przeradza się w stałą skłonność do uprzyjemniania sobie nimi życia. Bliżej mi do przybrudzonych grafik, niż kolorowych obrazów, tym bardziej ciągle wraca przyjemne zdziwienie niesłabnącą słabością. Nie pamiętam już, gdzie złapały mnie te linie i plamy, ale pociągnęły do poszukiwań kolejnych grafik, obrazów i projektów. Ale to z pewnością mój wizualny numer jeden tego roku. Nie wiem, co mnie bardziej ciągnie do tych grafik: kolory, plastyczność kształtów czy realizm przesiany przez piękną wyobraźnię. Kiedy robił tak Singer, nazwano to realizmem magicznym. Nie wiem, jak można określić grafiki Dominiki Cierplikowskiej, ale jeśli wyobraźnia jest dzieckiem naszej potrzeby świata poza zwykłą realnością, w którym czujemy się jednak swojsko, w którym bez wysiłku odnajdujemy się jak podczas słuchania opowieści przed nocą – to z pewnością w tych pracach tkwi ziarno magiczności. Takie wrażenie mam od pierwszego kontaktu z tymi niejednorodnymi obrazami. Od tego czasu zerkam, gdzie mogę, na prace tej polskiej graficzki, która od czasu do czasu podkreślą swoją sympatię do Danii. Ma za sobą wystawy, zrealizowane projekty grafiki użytkowej, ilustracji książkowych, a na instagramie, facebooku i blogu dzieli się tym, co na bieżąco powstaje na jej stole. To grafiki. które pod powierzchnią kolorów niosą ze sobą sporo emocji i potrafią przyciągać beztroską, zainspirować do myślenia czy po prostu nacieszyć oko kreskami, kolorami i pomysłami. A kto zaprzyjaźni się z tymi pracami, wcześniej czy później natknie się na Nochale. Te drzwi zostawiam już Wam do otwarcia. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł jeszcze bliżej przedstawić to miejsce. PS. A czasami warto wpatrywać się w tło obrazków w telewizji, bo tam ciekawsze rzeczy niż to, co na pierwszym planie. Kto zechce wiedzieć o czym tu plączę – niech prędko zagląda na niedawne śliwkowe wpisy fejsbukowe.

Artykuł Szperacz. Śliwka w kompot pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
Nie siedzę w blogosferze, nie przesiaduję tygodniami po kawiarniach, a książki czytam, zamiast je hurtowo upychać na instagramie. Stanowczo za rzadko chodzę do teatru (bo drogi), w filharmonii usypiam tym szybciej, im lepszy koncert (i żałuję tego, ale nic nie poradzę, tak mam). Ale czasami jednak poza snem i portfelem wpadnę na ciekawe rzeczy. A kiedy na nie wpadam, nie dają mi spokoju i wracam do nich – nie zawsze z oczywistych powodów. Zazwyczaj z zupełnie innych półek. Dziś coś pięknistego.

Wpadłem. Nie do końca wiem jak. Często mnie fascynują sprawy, w których nie potrafiłbym uczestniczyć, ale rzadko zainteresowanie nimi przeradza się w stałą skłonność do uprzyjemniania sobie nimi życia. Bliżej mi do przybrudzonych grafik, niż kolorowych obrazów, tym bardziej ciągle wraca przyjemne zdziwienie niesłabnącą słabością. Nie pamiętam już, gdzie złapały mnie te linie i plamy, ale pociągnęły do poszukiwań kolejnych grafik, obrazów i projektów. Ale to z pewnością mój wizualny numer jeden tego roku.

Nie wiem, co mnie bardziej ciągnie do tych grafik: kolory, plastyczność kształtów czy realizm przesiany przez piękną wyobraźnię. Kiedy robił tak Singer, nazwano to realizmem magicznym. Nie wiem, jak można określić grafiki Dominiki Cierplikowskiej, ale jeśli wyobraźnia jest dzieckiem naszej potrzeby świata poza zwykłą realnością, w którym czujemy się jednak swojsko, w którym bez wysiłku odnajdujemy się jak podczas słuchania opowieści przed nocą – to z pewnością w tych pracach tkwi ziarno magiczności. Takie wrażenie mam od pierwszego kontaktu z tymi niejednorodnymi obrazami.

Od tego czasu zerkam, gdzie mogę, na prace tej polskiej graficzki, która od czasu do czasu podkreślą swoją sympatię do Danii. Ma za sobą wystawy, zrealizowane projekty grafiki użytkowej, ilustracji książkowych, a na instagramiefacebooku i blogu dzieli się tym, co na bieżąco powstaje na jej stole. To grafiki. które pod powierzchnią kolorów niosą ze sobą sporo emocji i potrafią przyciągać beztroską, zainspirować do myślenia czy po prostu nacieszyć oko kreskami, kolorami i pomysłami. A kto zaprzyjaźni się z tymi pracami, wcześniej czy później natknie się na Nochale. Te drzwi zostawiam już Wam do otwarcia. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł jeszcze bliżej przedstawić to miejsce.

PS. A czasami warto wpatrywać się w tło obrazków w telewizji, bo tam ciekawsze rzeczy niż to, co na pierwszym planie. Kto zechce wiedzieć o czym tu plączę – niech prędko zagląda na niedawne śliwkowe wpisy fejsbukowe.

Artykuł Szperacz. Śliwka w kompot pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
http://dawidzmuda.pl/szperacz-sliwka-w-kompot/feed/ 0 325
W punkt na Pradze http://dawidzmuda.pl/w-punkt-na-pradze/ http://dawidzmuda.pl/w-punkt-na-pradze/#respond Wed, 31 Aug 2016 17:28:53 +0000 http://serwer1894345.home.pl/autoinstalator/wordpress2/?p=232 Jeśli umawiać się na kawę z fajnym człowiekiem, to najlepiej wyłgać się z wyboru miejsca. Wtedy można wpaść we współrzędne, które chciałoby się znać wcześniej. Dobrze jest też spóźnić się na spotkanie o kwadrans, o ile druga osoba, na którą zrzuciło się wysiłek zaproponowania miejsca, spóźnia się o pół godziny. Kto chodził po praskich podwórkach, wie jaki klimat – zwłaszcza po zmroku – może otoczyć człowieka na prawym brzegu Warszawy. Z ulicy przez długą i wysoką bramę, obok małych drzwi i małych schodów na ogromne podwórze z ogromnym, blaszanym szybem od dachu po popękany beton podwórza i graffiti na przeciwległej ścianie. Na widok tego ostatniego za każdym razem krzyczę “słoniooocy!” – nie wiedzieć dlaczego (całkiem jak Lesio z książki Chmielewskiej). W końcu pokonałem kilka mikro schodków, drzwi otwieram i widzę warsztat. Nawet nie wiem jaki. Koszulki i kilka gratów. No, miała być knajpa, ale tu w koszulkę szarpany warsztat ma miejsce. “No, to wybrała miejscówkę” – myślę lekko przetrącony. Za mną chłód i ciemność zimy, wygrało więc ciepłe wnętrze i muzyka, na pierwsze przyłożenie ucha – jakieś stare punkowe granie. Przetoczyłem się między Przedmiotami Niewiadomego Pochodzenia, przeniknąłem przez ciemną kotarę, jak Alicja z Krainy Czarów (a raczej Alice Cooper) i stanąłem przy dziurze. No, dziurze w ściance, za którą wspomniane Przedmioty ożywały na różnych innych przedmiotach. Między tym wszystkim – Cień. – Dzień dobry, kawy bym… to tu można?– Kawy? Pewnie, że jest. Cień zniknął za kolejnymi ściankami, a ja za pomocą telepatii i echolokacji podążałem za nim do kolejnego pokoju. Mikrokanapa, krzesła i antresola, na którą – zamiast schodów – prowadzi jakubowa drabina. – Jaka będzie kawa?– Czarna, znaczy jedna… teraz, albo potem… albo… bo jeszcze koleżanka i…– No, to jedna i potem się zobaczy. Coś zachrobotało, ja zająłem dwuosobową kanapę. Na wszelki wypadek zawsze wybieram większe meble, bom nie okruszek. Z tego wszystkiego zapomniałem zdjęć kurtkę, więc z ciepła rumieniłem się jak bochenek w foremce. Tymczasem ze ścian zaczęli na mnie spoglądać Zeppelini, Clashe i inni szaleńcy. Z okładek albumów, z posterów, koszulek i innych kątów wychodziły pozerkać na mnie obrazki, a z głośników nadleciały kolorowe, obdarte papugi. – Kawa. Trochę pewnie pomęczyłem tą muzą, co?– No, gdzie – odparłem siedząc już nieco oswojony z papugą w glanach na ramieniu. – Co to jest, to co słychać?– A taki stary, francuski punk. Mogę coś innego. I zaczął przebierać w winylach przy zwyczajnym gramofonie (no, kiedyś mówiłem na to po prostu adapter i też grało). Nie wiem, ile propozycji wysypało się z przekładanych okładek. Dochodziłem sobie do spożycia, a w głośnikach zaczęła chrobotać gitara, a zaraz za nią wskoczyła stopa z werblem. Tak może zaczynać się tylko“Modern love” Bowiego. Papuga przeleciała irokeza różowym sprayem. Wyciągnąłem z torby książkę, żeby nie czekać tak z głupio otwartym pyskiem. Serce po dwóch łykach porządnej kawy zsynchronizowało się z rytmem singla pana Bowie z ’83 roku. Większość ludzkości przy tym rytmie schodzi ze świata, ale honor nie pozwalał. Na okładce uwolnionego z torby Hrabala tytuł “Sprzedam dom w którym już nie chcę mieszkać”. Wbiłem wzrok w tytuł, ptaszysko w glanach pofrunęło, żeby zrobić miejsce Kameleonowi Nowoczesnej Miłości. Naprawdę chyba tak było. Niby nic szczególnego – nawet ten warsztat nie robiony na stary, tylko normalne miejsce pracy. Pokój ze stolikami jest wielkości dawnych służbówek w bramach, a na antresoli trzeba albo iść zgiętym, albo poturlać się po prostu do wygodnych siedzisk porozrzucanych na deskach. Z głośników płyną różności. Plastiku i cukierków tu chyba nie dostaniecie, ale też nie sugerujcie się moim pierwszym skojarzeniem punkowym. Ale kto lubi starych, złych Brytoli i ich kolegów po gryfie z innych miejsc – będzie zadowolony. Kawa, herbata, nie najspokojniejsza muza, przez którą jednak nie trzeba przekrzykiwać rozmowy. Ktoś wchodzi, wychodzi. Swojsko. Praga. Najzwyczajniej świetne miejsce. Jeśli kiedyś będziecie szukać czegoś, skąd nie za bardzo będzie chciało się wychodzić – idźcie na Inżynierską. Weźcie książkę, ale jeśli kogoś spotkacie w warsztacie, to pewnie pogadacie. Umówcie się tam z kim fajnym. Ale niech się trochę spóźni. Dajcie sobie czas na papugi w glanach, kameleony i lekkie skrzypienie winylów. Następnym razem zapytam o The Ramones. Byli tam, widziałem. Jeśli ktoś wybierze się wcześniej niż ja – niech da znać, co mu gdzie usiadło muzycznego. Punkt 77Warszawa, Inżynierska 3[strona na facebooku]

Artykuł W punkt na Pradze pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
Jeśli umawiać się na kawę z fajnym człowiekiem, to najlepiej wyłgać się z wyboru miejsca. Wtedy można wpaść we współrzędne, które chciałoby się znać wcześniej. Dobrze jest też spóźnić się na spotkanie o kwadrans, o ile druga osoba, na którą zrzuciło się wysiłek zaproponowania miejsca, spóźnia się o pół godziny. Kto chodził po praskich podwórkach, wie jaki klimat – zwłaszcza po zmroku – może otoczyć człowieka na prawym brzegu Warszawy. Z ulicy przez długą i wysoką bramę, obok małych drzwi i małych schodów na ogromne podwórze z ogromnym, blaszanym szybem od dachu po popękany beton podwórza i graffiti na przeciwległej ścianie. Na widok tego ostatniego za każdym razem krzyczę “słoniooocy!” – nie wiedzieć dlaczego (całkiem jak Lesio z książki Chmielewskiej).

W końcu pokonałem kilka mikro schodków, drzwi otwieram i widzę warsztat. Nawet nie wiem jaki. Koszulki i kilka gratów. No, miała być knajpa, ale tu w koszulkę szarpany warsztat ma miejsce.

“No, to wybrała miejscówkę” – myślę lekko przetrącony.

Za mną chłód i ciemność zimy, wygrało więc ciepłe wnętrze i muzyka, na pierwsze przyłożenie ucha – jakieś stare punkowe granie. Przetoczyłem się między Przedmiotami Niewiadomego Pochodzenia, przeniknąłem przez ciemną kotarę, jak Alicja z Krainy Czarów (a raczej Alice Cooper) i stanąłem przy dziurze. No, dziurze w ściance, za którą wspomniane Przedmioty ożywały na różnych innych przedmiotach. Między tym wszystkim – Cień.

– Dzień dobry, kawy bym… to tu można?
– Kawy? Pewnie, że jest.

Cień zniknął za kolejnymi ściankami, a ja za pomocą telepatii i echolokacji podążałem za nim do kolejnego pokoju. Mikrokanapa, krzesła i antresola, na którą – zamiast schodów – prowadzi jakubowa drabina.

– Jaka będzie kawa?
– Czarna, znaczy jedna… teraz, albo potem… albo… bo jeszcze koleżanka i…
– No, to jedna i potem się zobaczy.

Coś zachrobotało, ja zająłem dwuosobową kanapę. Na wszelki wypadek zawsze wybieram większe meble, bom nie okruszek. Z tego wszystkiego zapomniałem zdjęć kurtkę, więc z ciepła rumieniłem się jak bochenek w foremce. Tymczasem ze ścian zaczęli na mnie spoglądać Zeppelini, Clashe i inni szaleńcy. Z okładek albumów, z posterów, koszulek i innych kątów wychodziły pozerkać na mnie obrazki, a z głośników nadleciały kolorowe, obdarte papugi.

– Kawa. Trochę pewnie pomęczyłem tą muzą, co?
– No, gdzie – odparłem siedząc już nieco oswojony z papugą w glanach na ramieniu. – Co to jest, to co słychać?
– A taki stary, francuski punk. Mogę coś innego.

I zaczął przebierać w winylach przy zwyczajnym gramofonie (no, kiedyś mówiłem na to po prostu adapter i też grało). Nie wiem, ile propozycji wysypało się z przekładanych okładek. Dochodziłem sobie do spożycia, a w głośnikach zaczęła chrobotać gitara, a zaraz za nią wskoczyła stopa z werblem. Tak może zaczynać się tylko“Modern love” Bowiego. Papuga przeleciała irokeza różowym sprayem.

Wyciągnąłem z torby książkę, żeby nie czekać tak z głupio otwartym pyskiem. Serce po dwóch łykach porządnej kawy zsynchronizowało się z rytmem singla pana Bowie z ’83 roku. Większość ludzkości przy tym rytmie schodzi ze świata, ale honor nie pozwalał. Na okładce uwolnionego z torby Hrabala tytuł “Sprzedam dom w którym już nie chcę mieszkać”. Wbiłem wzrok w tytuł, ptaszysko w glanach pofrunęło, żeby zrobić miejsce Kameleonowi Nowoczesnej Miłości.

Naprawdę chyba tak było.

Niby nic szczególnego – nawet ten warsztat nie robiony na stary, tylko normalne miejsce pracy. Pokój ze stolikami jest wielkości dawnych służbówek w bramach, a na antresoli trzeba albo iść zgiętym, albo poturlać się po prostu do wygodnych siedzisk porozrzucanych na deskach. Z głośników płyną różności. Plastiku i cukierków tu chyba nie dostaniecie, ale też nie sugerujcie się moim pierwszym skojarzeniem punkowym. Ale kto lubi starych, złych Brytoli i ich kolegów po gryfie z innych miejsc – będzie zadowolony.

Kawa, herbata, nie najspokojniejsza muza, przez którą jednak nie trzeba przekrzykiwać rozmowy. Ktoś wchodzi, wychodzi. Swojsko. Praga. Najzwyczajniej świetne miejsce. Jeśli kiedyś będziecie szukać czegoś, skąd nie za bardzo będzie chciało się wychodzić – idźcie na Inżynierską. Weźcie książkę, ale jeśli kogoś spotkacie w warsztacie, to pewnie pogadacie. Umówcie się tam z kim fajnym. Ale niech się trochę spóźni. Dajcie sobie czas na papugi w glanach, kameleony i lekkie skrzypienie winylów.

Następnym razem zapytam o The Ramones. Byli tam, widziałem. Jeśli ktoś wybierze się wcześniej niż ja – niech da znać, co mu gdzie usiadło muzycznego.

Punkt 77
Warszawa, Inżynierska 3
[strona na facebooku]

Artykuł W punkt na Pradze pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
http://dawidzmuda.pl/w-punkt-na-pradze/feed/ 0 232