Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 77

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php on line 87

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-content/plugins/jetpack/_inc/lib/class.media-summary.php:77) in /home/klient.dhosting.pl/dawidzmuda/dawidzmuda.pl/public_html/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
płyta – Dawid Zmuda http://dawidzmuda.pl Magazyn Zdań Sun, 02 Jun 2019 19:56:20 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.2.20 http://dawidzmuda.pl/wp-content/uploads/2018/08/cropped-dz-1-32x32.png płyta – Dawid Zmuda http://dawidzmuda.pl 32 32 150558782 Baron melodii Wodeckiego http://dawidzmuda.pl/baron-melodii-wodeckiego/ http://dawidzmuda.pl/baron-melodii-wodeckiego/#respond Sun, 02 Jun 2019 18:19:53 +0000 http://dawidzmuda.pl/?p=775 Przede mną płyta, która mogłaby trwać dłużej. Sześć kompozycji napisanych przez Zbigniewa Wodeckiego, zagranych siedem razy przez Piotra Barona i jego gości. Miałem okazję odsłuchiwać tę płytę domowo i w gaciach przy napoju chłodzącym, w samochodzie, na odsłuchu z jej autorem (w świetnym miejscu, o którym dwa zdania znajdziecie w post scriptum), a wreszcie na koncercie w radiowym Studiu im. Władysława Szpilmana. I przypuszczam, że można jej słuchać jeszcze w paru innych okolicznościach. Płyta miała powstać jako wspólne przedsięwzięcie Zbigniewa Wodeckiego i Piotra Barona, który nosił się z zamiarem jej nagrania od dawna. Pierwszy raz panowie rozmawiali o niej dawno temu przez pierwsze telefony komórkowe, jadąc samochodami w swoje trasy. Był koncept i chęć – zabrakło czasu. Po śmierci Wodeckiego Baron wrócił do pracy nad pomysłem i właśnie wydał efekty własnego odczytywania kompozycji jednego z polskich mistrzów melodii. I dobrze się stało, że ta płyta pojawia się po innych – świetnych zresztą – “wodeckich” nagraniach (Mitch & Mitcha czy Kai). Jazz w Polsce nie ma najłatwiej i źle byłoby, gdyby zniknęła między innymi, popularnymi propozycjami. Piotr Baron wziął na warsztat kilka utworów napisanych przez Wodeckiego i pokazał, że nawet w prostych utworach, jeśli są dobrze napisane, można znaleźć o wiele więcej, niż może zdawać się na pierwszy słuch. Może to złudzenie laika jazzowego, ale według mnie w tych interpretacjach jest jakaś dyscyplina, a może raczej wierność melodiom i strukturom kolejnych fraz i utworów. Jest miejsce na niekarkołomne solówki i wyjęte pestki tematów. Znane melodie niosą się między klawiszami, linią basu i oczywiście saksofonami i klarnetem, przypominają o sobie w dłuższych wycieczkach improwizacji. Spotkanie z jazzowym Wodeckim to jednocześnie przypomnienie o “polskim Broadway’u”, jak Piotr Baron nazwał grupę mistrzów, polskich songwriterów: Janusza Senta, Jerzego Abramowskiego, Seweryna Krajewskiego, Jerzego Petersburskiego czy Henryka Warsa. Do tego grona jazzman zaliczył również Wodeckiego i ciężko byłoby się nie zgodzić. To melodie, z którymi człowiek rośnie, które porzuca i do których wraca – zwłaszcza, kiedy zaczyna bardziej rozumieć świetne teksty Wojciecha Młynarskiego, Leszka Długosza, Jonasza Kofty i innych. Melodie, które nie tylko i nie tyle wymagają konkretnego wymagania, ale zapraszają do własnego podejmowania przez ludzi, którzy są w stanie utrzymać ich lekkość. Płytę otwiera jeden z pierwszych utworów Zbigniewa Wodeckiego “Opowiadaj mi tak”, ze świetnym solo na trąbce (Robert Majewski) i saksofonie sopranowym (Piotr Baron) oraz pulsującym refrenem. Perkusja (Łukasz Żyta) na całej płycie to lekko truchta, to pogania jak lokomotywka, a raczej jakiś samochodzik wypuszczony w teren, by szukać między dźwiękami powracającego rytmu. Fortepian Michała Tokaja (maestro uczuć, jak powiedział o nim na koncercie Piotr Baron) wypełnia czas nienachalnie jak wdzięk panien mego dziadka (“Panny mojego dziadka” został również opracowany na krążku i warto się w tę wersję wsłuchać, zwłaszcza dla partii solowej Macieja Adamczyka na kontrabasie). “Izolda”, jak to Izolda, wprawia człowieka w rozrzewnienia i po raz kolejny upewnia, że staroświeckość może znaczyć bardzo wiele dobrych rzeczy. A kiedy już się w tej staromodności damy zagrzebać i ułożyć wygodnie w świetnym solo saksofonu tenorowego, przychodzi Tomasz ‘Thompson’ Lach i pokazuje, że łatwo nas podejść i zwieść. Przejście z lirycznej części tego utworu do partii Thompsona jest szczemówiąc jednym z moich ulubionych kilku sekund płyty. Nie mogło zabraknąć śladu pierwszego jazzmana, bo za takiego miał Wodecki Jana Sebastiana Bacha. Być może w “Zacznij od Bacha” najlepiej słychać, że jeśli ktoś ma ucho do melodii, to ona się wybroni i jako refren przeboju polskiej piosenki (to określenie zasługuje na osobne filmy, płyty, książki i inne muzyczne orgie) i jako temat jazzowy. Jeśli tego utworu jakieś radio nie chciałoby grać także w tym wykonaniu, to znaczy, że powinno przejść gruntowną reedukację muzyczną. Pojawia się także “Z tobą chcę oglądać świat”. Z tym zresztą kawałkiem mam taki problem, że ciężko w trakcie słuchania oglądać świat! Przymykające się oczy szukają pod powiekami obrazów, które przy tych dźwiękach wyjątkowo przyjemnie powracają. Pięknie prowadzi nas fortepian i aksamitny dźwięk fluegelhorna, swoje dorzuca kontrabas. To jest klasyk w każdym, zwłaszcza przyjemnym, znaczeniu. No i wreszcie jest utwór, który wystarczyłby jako powód do nagrania całej płyty, czyli “Lubię wracać tam, gdzie byłem”. Instrumentalna wersja wzbogacona jest recytacją Pawła Królikowskiego, który przypomniał, że teksty w piosenkach Wodeckiego są czasami czymś więcej, niż tylko farbkami do barwienia melodii. “Zawsze w nas zostaje kilka słów i kilka wierszy z czasów, gdy kochałeś pierwszy raz”, mówił słowami piosenki Piotr Baron w rozmowie z Jerzym Szczerbakowem z RadioJazzFM – i cała płyta jest na to dowodem. A “Lubię wracać tam, gdzie byłem” jest nie tylko dobrze zagrane i dotknięte na nowo odkrytym Wodeckim, ale ma też swoją dramaturgię, pozwala nieść się emocjom, do czego zaraz wrócę.                 Na płycie jest także wersja wokalna tego utworu, śpiewana przez Sebastiana Karpiela-Bułeckę. Jeśli miałbym jednak wskazać słabszy moment tego krążka, to byłaby to właśnie jego interpretacja przeboju Wodeckiego. Piosenka zaśpiewana chyba bez większego pomysłu, choć zakopiański wokalista ze swoim głosem z pewnością mógłby znaleźć w słowach i melodiach coś nowego, innego i ciekawszego. Tymczasem wszystkie frazy wyśpiewane są na wysokich emocjach, rozwibrowane i trochę poza bandem. Może po prostu trzeba to lubić. Zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu wersja instrumentalna tego utworu – i skrzypce, na których założyciel Zakopowera gra w dwóch utworach na tej płycie i może nawet szkoda, że tylko na dwóch. “Wodecki jazz” nie namawia do śledzenia partytur pana od Pszczółki Mai w poszukiwaniu możliwych jazzowych śladów w nich samych. Jest zapewne zapisem emocji i szczególnym filtrem dla ucha, ale przede wszystkim jest opowiadaniem muzyką o melodii, o jej zdolności do poruszania i o przestrzeniach, w jakie może przenieść ciekawe ucho. A opowieści mają to do siebie, że potrafią przemyć kurz na duszy. Kiedy na górce w Alejach Ujazdowskich słuchaliśmy kończącego płytę “Lubię wracać tam, gdzie byłem”, Piotr Baron zamiast saksofonu wyciągnął chusteczki i podał je mojej sąsiadce, której po policzkach płynęły łzy. Nie widzieliśmy ich, siedząc tuż obok – być może nie tylko przez zasłuchanie, ale i dlatego, że wzruszenia po prostu wydarzają się między artystami i tymi, którzy pozwalają poruszyć dźwiękom wspomnienia i dotykać w sobie czułości. “To również dlatego się gra” – powiedział później Baron i jestem w stanie mu uwierzyć. Tak jak w to, co dodał mówiąc o pozycji muzyki, którą gra: “Każdy znajdzie swój jazz”. Jeśli ktoś tak, jak ja, miewa jazzowe odpływy i przypływy, lub może w ogóle jeszcze w jazzie się nie zanurzył – może zaufać Baronowi grającego Wodeckiego. Dopłyniecie w dobre miejsca i będziecie do nich lubili wracać. * * * PS. Przy okazji tej płyty muszę przynajmniej wspomnieć o miejscu, które powinno zainteresować warszawskich muzykolubnych. Nieopodal Placu Trzech Krzyży jakiś czas temu otwarto StudioU22, gdzie w kameralnych warunkach można na dobrym sprzęcie odsłuchać nowych płyt, poznać artystów i ludzi, którzy za ciekawymi dźwiękami są wstanie wdrapać się na ostatnie piętro starej kamienicy. Jest serdecznie, luźno i różnorodnie. Z pięknym widokiem na wieczorną Warszawę i jeszcze lepszymi widokami na przyszłość. Polecam! Piotr Baron, Wodecki JazzPolskie Radio 2019.

Artykuł Baron melodii Wodeckiego pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
Przede mną płyta, która mogłaby trwać dłużej. Sześć kompozycji napisanych przez Zbigniewa Wodeckiego, zagranych siedem razy przez Piotra Barona i jego gości. Miałem okazję odsłuchiwać tę płytę domowo i w gaciach przy napoju chłodzącym, w samochodzie, na odsłuchu z jej autorem (w świetnym miejscu, o którym dwa zdania znajdziecie w post scriptum), a wreszcie na koncercie w radiowym Studiu im. Władysława Szpilmana. I przypuszczam, że można jej słuchać jeszcze w paru innych okolicznościach.

Płyta miała powstać jako wspólne przedsięwzięcie Zbigniewa Wodeckiego i Piotra Barona, który nosił się z zamiarem jej nagrania od dawna. Pierwszy raz panowie rozmawiali o niej dawno temu przez pierwsze telefony komórkowe, jadąc samochodami w swoje trasy. Był koncept i chęć – zabrakło czasu. Po śmierci Wodeckiego Baron wrócił do pracy nad pomysłem i właśnie wydał efekty własnego odczytywania kompozycji jednego z polskich mistrzów melodii. I dobrze się stało, że ta płyta pojawia się po innych – świetnych zresztą – “wodeckich” nagraniach (Mitch & Mitcha czy Kai). Jazz w Polsce nie ma najłatwiej i źle byłoby, gdyby zniknęła między innymi, popularnymi propozycjami.

Koncert kwintetu Piotra Barona promujący płytę „Wodecki Jazz” [Studio im. Wł. Szpilmana, Polskie Radio]

Piotr Baron wziął na warsztat kilka utworów napisanych przez Wodeckiego i pokazał, że nawet w prostych utworach, jeśli są dobrze napisane, można znaleźć o wiele więcej, niż może zdawać się na pierwszy słuch. Może to złudzenie laika jazzowego, ale według mnie w tych interpretacjach jest jakaś dyscyplina, a może raczej wierność melodiom i strukturom kolejnych fraz i utworów. Jest miejsce na niekarkołomne solówki i wyjęte pestki tematów. Znane melodie niosą się między klawiszami, linią basu i oczywiście saksofonami i klarnetem, przypominają o sobie w dłuższych wycieczkach improwizacji.

Spotkanie z jazzowym Wodeckim to jednocześnie przypomnienie o “polskim Broadway’u”, jak Piotr Baron nazwał grupę mistrzów, polskich songwriterów: Janusza Senta, Jerzego Abramowskiego, Seweryna Krajewskiego, Jerzego Petersburskiego czy Henryka Warsa. Do tego grona jazzman zaliczył również Wodeckiego i ciężko byłoby się nie zgodzić. To melodie, z którymi człowiek rośnie, które porzuca i do których wraca – zwłaszcza, kiedy zaczyna bardziej rozumieć świetne teksty Wojciecha Młynarskiego, Leszka Długosza, Jonasza Kofty i innych. Melodie, które nie tylko i nie tyle wymagają konkretnego wymagania, ale zapraszają do własnego podejmowania przez ludzi, którzy są w stanie utrzymać ich lekkość.

Płytę otwiera jeden z pierwszych utworów Zbigniewa Wodeckiego “Opowiadaj mi tak”, ze świetnym solo na trąbce (Robert Majewski) i saksofonie sopranowym (Piotr Baron) oraz pulsującym refrenem. Perkusja (Łukasz Żyta) na całej płycie to lekko truchta, to pogania jak lokomotywka, a raczej jakiś samochodzik wypuszczony w teren, by szukać między dźwiękami powracającego rytmu. Fortepian Michała Tokaja (maestro uczuć, jak powiedział o nim na koncercie Piotr Baron) wypełnia czas nienachalnie jak wdzięk panien mego dziadka (“Panny mojego dziadka” został również opracowany na krążku i warto się w tę wersję wsłuchać, zwłaszcza dla partii solowej Macieja Adamczyka na kontrabasie). “Izolda”, jak to Izolda, wprawia człowieka w rozrzewnienia i po raz kolejny upewnia, że staroświeckość może znaczyć bardzo wiele dobrych rzeczy. A kiedy już się w tej staromodności damy zagrzebać i ułożyć wygodnie w świetnym solo saksofonu tenorowego, przychodzi Tomasz ‘Thompson’ Lach i pokazuje, że łatwo nas podejść i zwieść. Przejście z lirycznej części tego utworu do partii Thompsona jest szczemówiąc jednym z moich ulubionych kilku sekund płyty.

Nie mogło zabraknąć śladu pierwszego jazzmana, bo za takiego miał Wodecki Jana Sebastiana Bacha. Być może w “Zacznij od Bacha” najlepiej słychać, że jeśli ktoś ma ucho do melodii, to ona się wybroni i jako refren przeboju polskiej piosenki (to określenie zasługuje na osobne filmy, płyty, książki i inne muzyczne orgie) i jako temat jazzowy. Jeśli tego utworu jakieś radio nie chciałoby grać także w tym wykonaniu, to znaczy, że powinno przejść gruntowną reedukację muzyczną.

Pojawia się także “Z tobą chcę oglądać świat”. Z tym zresztą kawałkiem mam taki problem, że ciężko w trakcie słuchania oglądać świat! Przymykające się oczy szukają pod powiekami obrazów, które przy tych dźwiękach wyjątkowo przyjemnie powracają. Pięknie prowadzi nas fortepian i aksamitny dźwięk fluegelhorna, swoje dorzuca kontrabas. To jest klasyk w każdym, zwłaszcza przyjemnym, znaczeniu.

No i wreszcie jest utwór, który wystarczyłby jako powód do nagrania całej płyty, czyli “Lubię wracać tam, gdzie byłem”. Instrumentalna wersja wzbogacona jest recytacją Pawła Królikowskiego, który przypomniał, że teksty w piosenkach Wodeckiego są czasami czymś więcej, niż tylko farbkami do barwienia melodii. “Zawsze w nas zostaje kilka słów i kilka wierszy z czasów, gdy kochałeś pierwszy raz”, mówił słowami piosenki Piotr Baron w rozmowie z Jerzym Szczerbakowem z RadioJazzFM – i cała płyta jest na to dowodem. A “Lubię wracać tam, gdzie byłem” jest nie tylko dobrze zagrane i dotknięte na nowo odkrytym Wodeckim, ale ma też swoją dramaturgię, pozwala nieść się emocjom, do czego zaraz wrócę.                

Na płycie jest także wersja wokalna tego utworu, śpiewana przez Sebastiana Karpiela-Bułeckę. Jeśli miałbym jednak wskazać słabszy moment tego krążka, to byłaby to właśnie jego interpretacja przeboju Wodeckiego. Piosenka zaśpiewana chyba bez większego pomysłu, choć zakopiański wokalista ze swoim głosem z pewnością mógłby znaleźć w słowach i melodiach coś nowego, innego i ciekawszego. Tymczasem wszystkie frazy wyśpiewane są na wysokich emocjach, rozwibrowane i trochę poza bandem. Może po prostu trzeba to lubić. Zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu wersja instrumentalna tego utworu – i skrzypce, na których założyciel Zakopowera gra w dwóch utworach na tej płycie i może nawet szkoda, że tylko na dwóch.

“Wodecki jazz” nie namawia do śledzenia partytur pana od Pszczółki Mai w poszukiwaniu możliwych jazzowych śladów w nich samych. Jest zapewne zapisem emocji i szczególnym filtrem dla ucha, ale przede wszystkim jest opowiadaniem muzyką o melodii, o jej zdolności do poruszania i o przestrzeniach, w jakie może przenieść ciekawe ucho. A opowieści mają to do siebie, że potrafią przemyć kurz na duszy. Kiedy na górce w Alejach Ujazdowskich słuchaliśmy kończącego płytę “Lubię wracać tam, gdzie byłem”, Piotr Baron zamiast saksofonu wyciągnął chusteczki i podał je mojej sąsiadce, której po policzkach płynęły łzy. Nie widzieliśmy ich, siedząc tuż obok – być może nie tylko przez zasłuchanie, ale i dlatego, że wzruszenia po prostu wydarzają się między artystami i tymi, którzy pozwalają poruszyć dźwiękom wspomnienia i dotykać w sobie czułości. “To również dlatego się gra” – powiedział później Baron i jestem w stanie mu uwierzyć. Tak jak w to, co dodał mówiąc o pozycji muzyki, którą gra: “Każdy znajdzie swój jazz”. Jeśli ktoś tak, jak ja, miewa jazzowe odpływy i przypływy, lub może w ogóle jeszcze w jazzie się nie zanurzył – może zaufać Baronowi grającego Wodeckiego. Dopłyniecie w dobre miejsca i będziecie do nich lubili wracać.

* * *

Piotr Baron przepytywany przez Jerzego Szczerbakowa z RadioJAZZ.fm w StudioU22

PS. Przy okazji tej płyty muszę przynajmniej wspomnieć o miejscu, które powinno zainteresować warszawskich muzykolubnych. Nieopodal Placu Trzech Krzyży jakiś czas temu otwarto StudioU22, gdzie w kameralnych warunkach można na dobrym sprzęcie odsłuchać nowych płyt, poznać artystów i ludzi, którzy za ciekawymi dźwiękami są wstanie wdrapać się na ostatnie piętro starej kamienicy. Jest serdecznie, luźno i różnorodnie. Z pięknym widokiem na wieczorną Warszawę i jeszcze lepszymi widokami na przyszłość. Polecam!

Piotr Baron, Wodecki Jazz
Polskie Radio 2019.

Artykuł Baron melodii Wodeckiego pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
http://dawidzmuda.pl/baron-melodii-wodeckiego/feed/ 0 775
Radioblog z Judytą Pisarczyk http://dawidzmuda.pl/radioblog-z-judyta-pisarczyk/ http://dawidzmuda.pl/radioblog-z-judyta-pisarczyk/#respond Fri, 04 May 2018 17:27:55 +0000 http://serwer1894345.home.pl/autoinstalator/wordpress2/?p=137 Zapraszam do wysłuchania rozmowy z Judytą Pisarczyk.Spotkaliśmy się z okazji premiery debiutanckiej płyty Judyty, laureatki konkursu na Festiwalu Ladies Jazz Festival w Gdyni (2017). Płyta już na sklepowych półkach, pierwsze utwory pojawiają się wysoko w zestawieniach sprzedaży, ale najlepiej jest zacząć od spotkania z Artystką. POSŁUCHAJ! Rozmowa z Judytą Pisarczyk byDawidZmudaPL on hearthis.at Tutaj można przeczytać także moją recenzję wspomnianej płyty i koncertu oraz krótką rozmowę z Urszulą Dudziak na temat twórczości Judyty Pisarczyk. W nagraniu wykorzystano fragmenty nagrań z płyty Koncerty w Trójce – Judyta Pisarczyk: Moanin’ oraz What ifNagranie zrealizowane w studio Polskiego Radia SA w dniu 23 marca 2018 roku. Specjalne podziękowania za pomoc w realizacji nagrania dla Julity Górskiej.

Artykuł Radioblog z Judytą Pisarczyk pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
Zapraszam do wysłuchania rozmowy z Judytą Pisarczyk.
Spotkaliśmy się z okazji premiery debiutanckiej płyty Judyty, laureatki konkursu na Festiwalu Ladies Jazz Festival w Gdyni (2017). Płyta już na sklepowych półkach, pierwsze utwory pojawiają się wysoko w zestawieniach sprzedaży, ale najlepiej jest zacząć od spotkania z Artystką.

Tutaj można przeczytać także moją recenzję wspomnianej płyty i koncertu oraz krótką rozmowę z Urszulą Dudziak na temat twórczości Judyty Pisarczyk.


W nagraniu wykorzystano fragmenty nagrań z płyty Koncerty w Trójce – Judyta Pisarczyk: Moanin’ oraz What if
Nagranie zrealizowane w studio Polskiego Radia SA w dniu 23 marca 2018 roku. 
Specjalne podziękowania za pomoc w realizacji nagrania dla Julity Górskiej.

Artykuł Radioblog z Judytą Pisarczyk pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
http://dawidzmuda.pl/radioblog-z-judyta-pisarczyk/feed/ 0 137
Lady Jazz http://dawidzmuda.pl/lady-jazz/ http://dawidzmuda.pl/lady-jazz/#respond Tue, 01 May 2018 17:38:15 +0000 http://serwer1894345.home.pl/autoinstalator/wordpress2/?p=142 Nic nie poradzę – jazz jest dla mnie krnąbrnym dzieckiem bluesa, które miało trochę więcej wolnego czasu i nie musiało zadowalać się dwunastoma taktami trzech akordów po znoju niewolniczej pracy na bawełnianych plantacjach Lousiany. Takie dziecko, które z nieumiejętnych prób grania bluesem Bacha i Chopina zrobiło własną sztukę. Owszem, są takie obszary jazzu, które nie potrafią mnie poruszyć, choćby miały pieczątki wirtuozów i najlepszych wytwórni. Ale czasami chwyta mnie coś, co przemawia bardzo wprost. Nie byłem na Ladies Jazz Festival, więc na występ na żywo jego laureatki, Judyty Pisarczyk i jej zespołu, załapałem się dopiero w listopadzie zeszłego roku, w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, jednym z najbardziej prestiżowych miejsc koncertowych nie tylko Polskiego Radia, ale i są marzeń wielu muzyków co najmniej kilku gatunków muzycznych. Możliwość zagrania tu na żywo i rejestracji płyty była jedną z nagród w gdyńskim festiwalu i nic dziwnego, że sporo dobrej roboty zostało włożone w to, by tej szansy nie zmarnować. Koncert otworzył (i zamknął bisem) mój faworyt z tej płyty – Moanin’. Choć to nie autorska propozycja wokalistki i kompozytorki, lecz standard Bobby Timmonsa z lat ‘50, świetnie wprowadza w jej świat. Wykonywany przez kilkadziesiąt lat na różne sposoby, z niemal narzucającą się aranżacją na sekcję dętą, przez Judytę Pisarczyk i jej band został zagrany niebywale lekko. Gdyby nie to, że nie za bardzo ufam takim podziałom w muzyce, napisałbym – kobieco. Jeden z najzgrabniejszych tematów dobrze posłużył jako konstrukcja, na której pojawiały się kolejne frazy, od tych subtelnych po zaczepne. Tam, gdzie zazwyczaj z odpowiedzią przychodzi drugi w kolejności instrument, pojawiła się improwizacja wokalna – i w ten sposób, po zaledwie kilku minutach koncertu, publiczność dostała do ręki poświadczenie jakości. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy warto było przyjść posłuchać młodych muzyków – od tego momentu mógł po prostu dać się rozkołysać. Improwizacje pojawiają się na płycie jeszcze nie raz – między innymi w świetnym i lekkim, choć jakby pospiesznym Tight Betty Cartera. W każdym razie warto na nie czekać i aż szkoda, że w ramach nagrywanej płyty poddane są rygorom czasowym, bo to moim zdaniem najmocniejszy punkt wokalu Judyty. Nie dziwota, że to na nią zwróciła uwagę Urszula Dudziak, szefowa konkursowego jury w czasie Ladies Jazz Festival. Wiele ciepłych słów pod adresem debiutantki padło z jej ust między innymi w rozmowie, którą miałem okazję z nią przeprowadzić. Listen to Urszula Dudziak – rozmowa DawidZmudaPL byDawidZmudaPL on hearthis.at W czasie koncertu mieliśmy okazję poznać tylko dwie kompozycje wokalistki – a to zdecydowanie za mało, bo dzięki takim utworom jak What If  można podsłuchać, że nie tylko jazz jest inspiracją i fascynacją Judyty. Przyciągające, obejmujące i ciemne niskie rejestry, którymi bardzo sprawnie się posługuje pomiędzy bardzo plastycznymi frazami, wyfruwają z muzyki soul i przelatują nad czymś, co kojarzy mi się z funky-wyliczanką. Muzyka wprawiająca kolana w nieuchronne podbijanie i nieoczekiwane zmiany klimatów, aż po kolejną improwizację. Tu także popisali się instrumentaliści, bez problemu rozwiązujący kolejne zawinięcia tego kilkuwarstwowego utworu. Poza takimi standardami jak Take Five Brubecka czy Spain Chicka Corea, które posłużyły jako pretekst do wokalnych wirtuozerii, na płycie znalazł się także ukłon w stronę polskiej muzyki. Mimo, że do nastroju koncertu ta propozycja niezbyt się kleiła, Judyta Pisarczyk miała kolejną okazję pokazać, że dobrze czuje się także w tradycyjnym, lirycznym repertuarze. Głos, w innych kompozycjach momentami zaczepny nawet, w piosence Seweryna Krajewskiego i Magdy Czapińskiej Co to jest czułość jakby zupełnie się uspokoił, zawiesił w znanej polskim słuchaczom konwencji niemal aktorskiej piosenki. Z pewnością nie za tą stroną twórczości laureatki Ladies Jazz Festival będę tęsknił, ale jednak przy pierwszym spotkaniu dobrze usłyszeć, że ze swobodą potrafi poruszać się i w takich rejonach. Cała płyta – bo taki był koncert – świetnie się słucha, co jest zasługą nie tylko Judyty, ale i muzyków którzy na równych prawach stworzyli tamten wieczór. Bezbłędni Roman Majda (perkusja) i Bogumił Eksner (bass) jako w sekcji rytmicznej; Marek Tutko na klawiszach, dzięki którym zwłaszcza partie solowe nabierały bardzo przestrzennego wymiaru; Michał Honisz na gitarze elektrycznej, świetnie współgrający z wokalem, ale też z własnym pomysłem na bieganie po gryfie. Jest  jednak i coś, na co moje niepolerowane, bluesowe uszy i nieuczesana głowa będą musiały poczekać: odrobinę więcej nonszalancji i drobne pyłki kurzu na czyściutkim głosie. Na nieco pognieconą przypadkiem sukienkę. Na lekki dym między strunami głosowymi, który pozwoli bezbłędnemu wokalowi bawić się sobą z większym przymrużeniem oka, łamać lekko – jak światło między kłębami tytoniu nad stolikami w starych klubach Burbon Street i Fifth Avenue. Drobiny tej zbawiennej niedoskonałości słychać dopiero w improwizacjach, kiedy Judyta z przymkniętymi oczami wychodzi z subtelnie prowadzonej roli na scenie. I przyznaję, że to poruszenie zmysłów (ano, nie tylko słuchu!), złapało mnie i wyprowadziło z rutyny przesłuchiwania koncertów i płyt. Na te diabliki w oczach pozornie subtelnej z natury wokalistki będę czekać. Nie będę tu opisywać każdego utworu i całości atmosfery zapisanego na płycie koncertu – to będą mieli szansę poczuć ci, którzy zdecydują się posłuchać koncertowej, debiutanckiej płyty. Mogę jednak z czystym sumieniem napisać, że uwierzyłem w ten głos. Mam nadzieję, że będzie go słychać w różnych odsłonach i na różnych scenach: tych wymagających wirtuozerii wokalistki i wyrobienia słuchaczy – i tych, gdzie będzie bawić się sam sobą, po prostu dla radości płynącej potrzeby duszy – tego soulu, który u debiutującej Lady Jazz rodzi się z czerni i przez wszystkie kolory przenosi słuchaczy i widzów w bardzo jasne miejsca. – – – – – – – – [ posłuchaj także wywiadu z Judytą Pisarczyk ] – – – – – – – – Judyta Pisarczyk EnsembleNa żywo w Studio im. Agnieszki OsieckiejPłytę wydała Agencja Muzyczna Polskiego Radia SA

Artykuł Lady Jazz pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
Nic nie poradzę – jazz jest dla mnie krnąbrnym dzieckiem bluesa, które miało trochę więcej wolnego czasu i nie musiało zadowalać się dwunastoma taktami trzech akordów po znoju niewolniczej pracy na bawełnianych plantacjach Lousiany. Takie dziecko, które z nieumiejętnych prób grania bluesem Bacha i Chopina zrobiło własną sztukę. Owszem, są takie obszary jazzu, które nie potrafią mnie poruszyć, choćby miały pieczątki wirtuozów i najlepszych wytwórni. Ale czasami chwyta mnie coś, co przemawia bardzo wprost.

Nie byłem na Ladies Jazz Festival, więc na występ na żywo jego laureatki, Judyty Pisarczyk i jej zespołu, załapałem się dopiero w listopadzie zeszłego roku, w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, jednym z najbardziej prestiżowych miejsc koncertowych nie tylko Polskiego Radia, ale i są marzeń wielu muzyków co najmniej kilku gatunków muzycznych. Możliwość zagrania tu na żywo i rejestracji płyty była jedną z nagród w gdyńskim festiwalu i nic dziwnego, że sporo dobrej roboty zostało włożone w to, by tej szansy nie zmarnować.

Koncert otworzył (i zamknął bisem) mój faworyt z tej płyty – Moanin’. Choć to nie autorska propozycja wokalistki i kompozytorki, lecz standard Bobby Timmonsa z lat ‘50, świetnie wprowadza w jej świat. Wykonywany przez kilkadziesiąt lat na różne sposoby, z niemal narzucającą się aranżacją na sekcję dętą, przez Judytę Pisarczyk i jej band został zagrany niebywale lekko. Gdyby nie to, że nie za bardzo ufam takim podziałom w muzyce, napisałbym – kobieco. Jeden z najzgrabniejszych tematów dobrze posłużył jako konstrukcja, na której pojawiały się kolejne frazy, od tych subtelnych po zaczepne. Tam, gdzie zazwyczaj z odpowiedzią przychodzi drugi w kolejności instrument, pojawiła się improwizacja wokalna – i w ten sposób, po zaledwie kilku minutach koncertu, publiczność dostała do ręki poświadczenie jakości. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy warto było przyjść posłuchać młodych muzyków – od tego momentu mógł po prostu dać się rozkołysać.

Improwizacje pojawiają się na płycie jeszcze nie raz – między innymi w świetnym i lekkim, choć jakby pospiesznym Tight Betty Cartera. W każdym razie warto na nie czekać i aż szkoda, że w ramach nagrywanej płyty poddane są rygorom czasowym, bo to moim zdaniem najmocniejszy punkt wokalu Judyty. Nie dziwota, że to na nią zwróciła uwagę Urszula Dudziak, szefowa konkursowego jury w czasie Ladies Jazz Festival. Wiele ciepłych słów pod adresem debiutantki padło z jej ust między innymi w rozmowie, którą miałem okazję z nią przeprowadzić.


W czasie koncertu mieliśmy okazję poznać tylko dwie kompozycje wokalistki – a to zdecydowanie za mało, bo dzięki takim utworom jak What If  można podsłuchać, że nie tylko jazz jest inspiracją i fascynacją Judyty. Przyciągające, obejmujące i ciemne niskie rejestry, którymi bardzo sprawnie się posługuje pomiędzy bardzo plastycznymi frazami, wyfruwają z muzyki soul i przelatują nad czymś, co kojarzy mi się z funky-wyliczanką. Muzyka wprawiająca kolana w nieuchronne podbijanie i nieoczekiwane zmiany klimatów, aż po kolejną improwizację. Tu także popisali się instrumentaliści, bez problemu rozwiązujący kolejne zawinięcia tego kilkuwarstwowego utworu.

Poza takimi standardami jak Take Five Brubecka czy Spain Chicka Corea, które posłużyły jako pretekst do wokalnych wirtuozerii, na płycie znalazł się także ukłon w stronę polskiej muzyki. Mimo, że do nastroju koncertu ta propozycja niezbyt się kleiła, Judyta Pisarczyk miała kolejną okazję pokazać, że dobrze czuje się także w tradycyjnym, lirycznym repertuarze. Głos, w innych kompozycjach momentami zaczepny nawet, w piosence Seweryna Krajewskiego i Magdy Czapińskiej Co to jest czułość jakby zupełnie się uspokoił, zawiesił w znanej polskim słuchaczom konwencji niemal aktorskiej piosenki. Z pewnością nie za tą stroną twórczości laureatki Ladies Jazz Festival będę tęsknił, ale jednak przy pierwszym spotkaniu dobrze usłyszeć, że ze swobodą potrafi poruszać się i w takich rejonach.

Cała płyta – bo taki był koncert – świetnie się słucha, co jest zasługą nie tylko Judyty, ale i muzyków którzy na równych prawach stworzyli tamten wieczór. Bezbłędni Roman Majda (perkusja) i Bogumił Eksner (bass) jako w sekcji rytmicznej; Marek Tutko na klawiszach, dzięki którym zwłaszcza partie solowe nabierały bardzo przestrzennego wymiaru; Michał Honisz na gitarze elektrycznej, świetnie współgrający z wokalem, ale też z własnym pomysłem na bieganie po gryfie.

Jest  jednak i coś, na co moje niepolerowane, bluesowe uszy i nieuczesana głowa będą musiały poczekać: odrobinę więcej nonszalancji i drobne pyłki kurzu na czyściutkim głosie. Na nieco pognieconą przypadkiem sukienkę. Na lekki dym między strunami głosowymi, który pozwoli bezbłędnemu wokalowi bawić się sobą z większym przymrużeniem oka, łamać lekko – jak światło między kłębami tytoniu nad stolikami w starych klubach Burbon Street i Fifth Avenue. Drobiny tej zbawiennej niedoskonałości słychać dopiero w improwizacjach, kiedy Judyta z przymkniętymi oczami wychodzi z subtelnie prowadzonej roli na scenie. I przyznaję, że to poruszenie zmysłów (ano, nie tylko słuchu!), złapało mnie i wyprowadziło z rutyny przesłuchiwania koncertów i płyt. Na te diabliki w oczach pozornie subtelnej z natury wokalistki będę czekać.

Nie będę tu opisywać każdego utworu i całości atmosfery zapisanego na płycie koncertu – to będą mieli szansę poczuć ci, którzy zdecydują się posłuchać koncertowej, debiutanckiej płyty. Mogę jednak z czystym sumieniem napisać, że uwierzyłem w ten głos. Mam nadzieję, że będzie go słychać w różnych odsłonach i na różnych scenach: tych wymagających wirtuozerii wokalistki i wyrobienia słuchaczy – i tych, gdzie będzie bawić się sam sobą, po prostu dla radości płynącej potrzeby duszy – tego soulu, który u debiutującej Lady Jazz rodzi się z czerni i przez wszystkie kolory przenosi słuchaczy i widzów w bardzo jasne miejsca.

– – – – – – – – [ posłuchaj także wywiadu z Judytą Pisarczyk ] – – – – – – – –

Judyta Pisarczyk Ensemble
Na żywo w Studio im. Agnieszki Osieckiej
Płytę wydała Agencja Muzyczna Polskiego Radia SA

Artykuł Lady Jazz pochodzi z serwisu Dawid Zmuda.

]]>
http://dawidzmuda.pl/lady-jazz/feed/ 0 142