Nie siedzę w blogosferze, nie przesiaduję tygodniami po kawiarniach, a książki czytam, zamiast je hurtowo upychać na instagramie. Stanowczo za rzadko chodzę do teatru (bo drogi), w filharmonii usypiam tym szybciej, im lepszy koncert (i żałuję tego, ale nic nie poradzę, tak mam). Ale czasami jednak poza snem i portfelem wpadnę na ciekawe rzeczy. A kiedy na nie wpadam, nie dają mi spokoju i wracam do nich – nie zawsze z oczywistych powodów. Zazwyczaj z zupełnie innych półek. Dziś coś pięknistego. Wpadłem. Nie do końca wiem jak. Często mnie fascynują sprawy, w których nie potrafiłbym uczestniczyć, ale rzadko zainteresowanie nimi przeradza się w stałą skłonność do uprzyjemniania sobie nimi życia.…
-
-
W punkt na Pradze
Jeśli umawiać się na kawę z fajnym człowiekiem, to najlepiej wyłgać się z wyboru miejsca. Wtedy można wpaść we współrzędne, które chciałoby się znać wcześniej. Dobrze jest też spóźnić się na spotkanie o kwadrans, o ile druga osoba, na którą zrzuciło się wysiłek zaproponowania miejsca, spóźnia się o pół godziny. Kto chodził po praskich podwórkach, wie jaki klimat – zwłaszcza po zmroku – może otoczyć człowieka na prawym brzegu Warszawy. Z ulicy przez długą i wysoką bramę, obok małych drzwi i małych schodów na ogromne podwórze z ogromnym, blaszanym szybem od dachu po popękany beton podwórza i graffiti na przeciwległej ścianie. Na widok tego ostatniego za każdym razem krzyczę “słoniooocy!”…