Pomyślałem, że zrobię sobie luksus. No, to wiadomo: woda do wanny, gacie w dół, koszulka won, majty raus i… w tym momencie przypomniało mi się, że od paru znajomych dostałem kulki robiące pssssssszzzz w kąpieli. Dobrzy ludzie, tacy dobrzy ludzie!
Wziąłem jedną taką. Miała robić „pssssssszzzzzzzz” po wrzuceniu do wody. Jak to gołe bobo wszedłem do wanny, ukląkłem i oczarowany wynalazkiem – wrzuciłem kulę w wodę.
Czekam. Nic.
– Aha! – pomyślałem. – Może ta kolorowa folia to tylko opakowanie i nie ma tam dziurek, przez które tajemnie coś robi „pssssszzzzz”.
Wyciągnąłem kulę i zabrałem się za odwijanie folii. Była twarda, ostra i wlazła mi pod paznokieć, rozcinając skórę na palcu. Trudno, kto nie cierpi, nie zazna luksusu.
Pod pierwszą folią była kolejna, cieniutka. – Aha! – pomyślałem znów. – To pewnie jest taka folia, jak w tych kapsułkach do zmywarki, rozpuszcza się.
Pochyliłem się nad wodą, jak japoński cesarz nad herbatą i chlup! kulę w wodę. I kurwa dalej nic.
Woda zrobiła się chłodna, ale nie poddawałem się. Wylazłem z wanny, niestety bez wycierania się. W tempie olimpijskim dotarłem ślizgiem w szpagacie do półki po nożyczki. Rozciąłem folię na kuli relaksu, czyniąc przy okazji w tym mokrym szpagacie rany kłute na obu dłoniach. Droga do luksusu musi widać prowadzić przez piekło.
Jak ośmiornica – z połamanymi kończynami, krwawiąc jakbym w tym nieprawdopodobnym relaksie wypuszczał z siebie czerwony atrament – wpełzłem znów do wanny.
Siadłem. Założyłem słuchawki, zamknąłem oczy – i dalejże się w końcu niebywale relaksować. Nie powiem, zaczęło być miło. Musującą kula powoli przetaczała się po dnie wanny, zbliżając się w coraz to ciekawsze okolice mojej obolałej anatomii.
Do czasu.
W drodze do bąbelkowego zen, kiedy już – mimo wykrwawienia i dygocącego chłodu – płynąłem w stronę mistycznych stanów higienicznych, w całym tym oceanie łechtań i muślinowych muskań – coś wybuchło.
Powtarzam. Ze środka kuli coś wybuchło mi prosto w fundamenty semafora radości.
Być może tylko panowie wykażą się tu empatią: w sekundzie przeżyłem zawał, atak uwiądu przysadki mózgowej, apopleksję, atak paniki o przyszłość semafora w ogóle. Pomyślałem o tym, jak po tym wybuchu będę wyglądać jako najprawdopodobniej do tej pory mężczyzna – i z przerażenia naturalnie straciłem kontakt z rzeczywistością.
Kiedy w końcu wróciłem do przytomności i zdjąłem słuchawki, stwierdziłem, że nadal krzyczę z przerażenia wielkiego. Przemogłem się jednak i spojrzałem w dół. Może tylko sobie wmówiłem, ale dostrzegłem leje po wybuchu oraz ślady po odłamkach.
Ale to jeszcze moszna przeżyć.
Moją uwagę przykuła jednak kołysząca się na wodzie bomba w kolejnym celofanie, która wydostała się spod podwodnych wraków powierzchownych oznak męskości. Człowiek z naruszonymi fundamentami męskimi i psychicznymi nie boi się już niczego – zabrałem się więc do rozbrajania cholerstwa. Coś jak jajko-niespodzianka. Zamknąłem oczy, nacisnąłem jakiś kawałek plastiku, coś kliknęło i otwarłem oczy. Z jajka wykluł się pomarańczowy dinozaur na kurzej nóżce. Dinozaur. W kuli. W wannie. Serio.
Wypadł mi z rąk i znów zemdlałem, powodując znaczne obrażenia potylicy, która dość nagle spotkała się z brzegiem wanny.
Ocknąłem się. Dinozaur nadal istniał. Tyrpnąłem go przeciętym palcem i zapytałem kilka razy w różnych językach, czy wylezie po dobroci, czy mam go wyciągnąć i sprać po pysku. Ta prehistoryczna świnia nie dość, że nie odpowiedziała, to jeszcze z drwiną patrzyła na wszystkie moje rany spowodowane relaksem. Nie za bardzo wiedziałem, co robić, więc naturalnie na wszelki wypadek przyjebnąłem w ten paleontologiczny ryj słuchawką prysznica i wyciągnąłem oszołomionego potwora z wody. Powiedział „Ała, kurwa!” – i obraził się na brzegu wanny.
Siedzę w lodowato zimnej wodzie i patrzy na mnie pomarańczowy dinozaur. Patrzy. Dante by nie uwierzył:
„W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi waniennych znalazłem się lęków”.
Mam coś z czterdzieści ileś lat i od dziś czeka mnie życie z dinozaurem. Dziękuję dobrym ludziom za obdarowanie mnie luksusami. Następnym razem po prostu mnie dobijcie.