Dziś Dzień Włóczykija!
Zacząłem się włóczyć pod koniec podstawówki i nie oddałbym tego za najfajniejszą sofę, na której mógłbym przesiedzieć ten czas przed telewizorem albo czymś takim. Ruszyłem i jakoś zazwyczaj wybierałem boczne ścieżki, albo nawet i bezdroża. W międzyczasie coś budowałem, szedłem dalej, rzadko wracałem. Odkrywałem, że nie zawsze wszystko da się w drodze dobrze zrozumieć. Za to droga uczy, że kto się włóczy ten wie, że wie niewiele. Kto wędruje, ten nie stawia kropki po każdym zdaniu. Kto się szwęda po drogach i manowcach, ten nie stawia przymiotników jak wartowników przy ludziach.
Włóczykij w drodze wie, że kij jest do podpierania, podnoszenia, przyciągania i do stawiania na nim dachu z łopianowych liści, kiedy idzie deszcz. Kij to nie pałka. I zawsze ma dwa końce swojej opowieści.
Może to nie jest sposób na życie bardzo ułożone, nie jest też drogą na bycie kryształowo dobrym. Ale jest w tym coś, co Józek spod Turbacza nazywał ze swoimi sąsiadami ‚ślebodą’, swobodą. Wolnością, która odkrywa, że człowiek nie ptak, więc nie pofrunie – ale za to może schodzić niżej niż ptacy i wyżej niż myszy. Może obejrzeć się za siebie i zobaczyć, komu drogę pomógł zbudować, komu w drodze pomógł, nad kim dach zbudował, a komu zaszkodził, gdzie ważny list spalił i komu wszedł w żyto. Widzi po swoich śladach, komu jabłka z sadu ukradł dla rozrywki, a gdzie gruszki po nocy rwał dla głodnego.
Kiedyś włóczykijami bywali dziadowie, których po wioskach przyjmowano jako posłańców ze świata, bo widzieli i wiedzieli. I mogli, bo nie byli uwiązani sami sobą do siebie i swojego widoku.
Dziś tamtych dziadów nie ma, ale zawsze można ruszyć się od siebie i nie zawsze trzeba deptać po świecie podeszwami. Czasami warto zacząć od postawienia bosych stóp na trawie, żeby poczuć, że świat nas jakoś (z)nosi.
Dobrych i ciekawych dróg, włóczykije!