Od dziecka uczyli mnie, żeby zamiast wstawiać się procentami – wstawiać się za słabszymi. Niestety czasami te rady w najmniej odpowiednim momencie zaczepiają się we łbie jak guma z majtek i walą w potylicę. Mnie strzeliły u zbiegu Wrocławskiej, Cieszyńskiej i Śląskiej, na Kleparzu. Była krakowska wiosna w rozkwicie. Zamiast w cudzych prześcieradłach buszowałem w bibliotekach – i może dlatego jakoś żywiej dostrzegałem pierwsze chodzące oznaki ciepła. Nie ważne, gdzie wtedy szedłem. Ważne, że tamte dwie oznaki szły w przeciwną stronę. Z każdym ich krokiem, pląsem właściwie, świat był piękniejszy. Falował ciepłem, a wszystkie barwy świata to wznosiły się, to opadały. Dla tych widoków Mesjasz zaczął schodzić z nieba, ale…