Starszy Pan Wasowski miał czterdzieści pięć, a młodszy Starszy Pan Przybora ledwie dwa lata mniej. Na metkach swoich nieskazitelnie skrojonych fraków kazali wypisać „z magazynu Starszych Panów”. Kiedy po raz pierwszy puścili oko do telewidzów, nie było jeszcze oczywiste to, co wiemy dziś: ówcześni czterdziestoparolatkowe (!) nie tylko stali się tłumaczami czasu zaprzeszłego, ale i nienachalną ikoną dobrego stylu.
Wtedy czterdziestolatkowie mogli być już starszymi panami. Z czasem świat młodniał, choć bardzo się z tym nie spieszył. Inżynier Karwowski w noc swoich czterdziestych urodzin nie tylko przeżywał drogę Dantego z początku „Boskiej komedii” pod koroną szpakowatej grzywy człowieka na szczycie pagórka, nie tylko wspominał swoje życie, jak ktoś na łożu śmierci, ale nawet kieliszki wódki wychylał nobliwie i godnie.
Co nas, którym czas zaserwował permanentny kryzys wieku średniego od wieku dojrzewania, łączy z przedwcześnie siwiejącymi bohaterami naszych wyobrażeń o dorosłym życiu? Chyba tylko świadomość, że już nie musimy się oszukiwać.
Nie ubieramy się we fraki, bo nie chodzimy na bale, ani nie celebrujemy życia. Bycie dżentelmenem wybito nam z głów dość skutecznie. Powiedziano nam o równouprawnieniu, ale nie wytłumaczono, co z tym zrobić. Powiedziano nam o robieniu kariery, ale nie do końca objaśniono, co to ma znaczyć. Więc lekko zmęczeni zmaganiem się z nie do końca naszym światem, gasimy światło przed komputerami, ciężko pracując nocami na to, by położyć się te dwie godziny później niż nasze żony, kochanki i konkubiny. Mamy wtedy przynajmniej tę chwilę dla siebie, oddajemy się złudzeniom, że jakiś kawałek świata może ciągle się nie zmienił.
Ale już nie możemy zgonić z oczu i pamięci uciszanych wyrzutów sumienia, które chciałoby być niewinne, ale nie jest.
Wyrzuty nachodzą nas po cichu, kiedy widzimy kolejne zawiedzione twarze, którym nie wiadomo, co zrobiliśmy. Poza niepowrotami, skokami na boki, a może i dzieciątkiem. A przecież wady chcieliśmy mieć tak niewinne.
Na dodatek, gdzieś na spodzie duszy wiemy, że wciąż możemy zachwycić intelektem, urodą nie byle jaką i pasjami. Bo przecież…
Ten seks to tak najchętniej gdzie indziej. Wiadomo, najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma. Zdążyliśmy zrobić kariery w zawodach miłosnych. A mimo to, leżąc z oczyma wypatrującymi cudów na suficie, wierzymy, że jeszcze zostaniemy awansowani do miłosnych szefów wszystkich szefów.
Wracamy do tych mieszkań przelotnych, gdzie indziej, nie tu. I kiedy fejsbuki mówią nam o tym, że w tamtych mieszkaniach właśnie nadchodzi noc poślubna, stajemy się jacyś wrażliwi, smutni i niemal zranieni. Jak to. To już nie dla mnie?
A co z naszymi dawnymi, dozgonnymi miłościami sprzed lat dwudziestu? Tu jakoś mniej rozpaczamy, bo wyobraźnia podpowiada nam obrazki, w których znów możemy się poczuć dobrze. Bo przecie nasze licealne dziewczyny kąpią się pewnie same dla siebie, starzy mężowie zapewne siedzą przed komputerami lub topią się w kuflach piwa. I gdybyśmy tylko się pojawili, z pewnością młodzieńcze nasze miłości pognałyby z nami na końce świata. Zwłaszcza, że ich tarte frotem ciała w naszych oczach są nadal smukłe. Drążą nam pamięć od lat, jakby zamknięte w czasie.
No tak, trochę tych jedynych miłości na wieki się nazbierało. I może ta liczba mnoga w czasie wychowała nas do tego, że czy to platonicznie czy to już sypialnie najczęściej teraz kochamy nie indywidualnie. Bo bywamy nieco zmęczeni i nieco leniwi.
I tak przyzwyczajamy się, że przy jakiejś niej już zawsze jest jakiś matołkowaty on. Ale go tolerujemy, bo ostatecznie, w razie czego, gorycz rozstania z panią z powodu jej nierozstania z panem zawsze można podzielić. A wtedy takie zdarzenie to już tylko prztyczek. Na tragedie już nas ciężej nabrać.
W końcu nawet i te przekleństwa goniące nas przez kolejne zakręty przestają dosięgać celu. Nauczyliśmy się kłamać i być okłamywani, odsłaniać swoje serca i zaglądać w cudze. Wiemy, iż prawdziwy świat nie kończy się tam, gdzie się budzimy. Co poradzić, taki widać jest.
Nie chodzimy we frakach, nie kłamiemy tak ładnie i nie czarujemy tak stylowo. Jesteśmy sobie starszymi panami w krótkich spodenkach. Bez pojęcia o co wam wszystkim chodzi.