Czy Wy też czujecie coraz mniej powietrza, jakby wokół napierały ściany jedynie słusznych poglądów z lewa i prawa?
Co robicie, kiedy – chcąc zachować rozsądek i kontakt z rzeczywistością – nie poddajecie się nadmiernym uproszczeniom, nie jesteście w całości za lub przeciw, więc jesteście przez strony sporu traktowani jak wrogowie?
Czy nie czujecie się niemal upośledzeni społecznie, kiedy wciąż utrzymujecie umiejętność dostrzegania i doceniania subtelności w rzeczach, sprawach i sporach?
Jak wytrzymujecie w otoczeniu, które za wszelką cenę chce mieć rację, kiedy Wam chodzi o wzajemne zrozumienie, które zawsze jakoś jest sytuacją win-win?
Ile razy wpinali Wam plakietki partyjne, religijne, antyreligijne i inne?
Skąd bierzecie cierpliwość, kiedy poprawność polityczna z każdej ze stron sakralizuje kolejne tematy, zamiast otwierać je na świat?
Jak unikacie uderzania głową w ścianę, kiedy najważniejszym argumentem w rozmowie jest emocja i niebezpieczeństwo, że ktoś się obrazi?
Jak nie tracicie poczucia, że dialog to coś realnie ważnego, żyjąc w świecie, gdzie zamiast debaty jest show, a zamiast sensu jest walka?
Jakim cudem trwacie w przekonaniu, że polityka jest czymś ważnym, kiedy żyjecie w środowisku, gdzie politykę zeżarła władza?
Ile jeszcze macie sił, żeby utrzymać w sobie znaczenie ważnych spraw i ich imion, zamiast poddać je przelatującym wokół młotom?
Co robicie z wrażliwością na styl i kunszt rozmawiania, dyskutowania i spierania się, kiedy słyszycie, że sama dbałość o styl jest oznaką zdrady “jedynie słusznych idei”?
Ile razy poczuliście, że przegraliście ze sobą, próbując sprawy stawiać ostro i ciąć językiem, przekonując samych siebie, że może tak dotrzecie do kogoś, że takie czasy – pozostając potem z poczuciem kaca?
Jak udaje się Wam nie tłumaczyć przed innymi, jakbyście byli winni, kiedy słyszycie “wyluzuj, po co się tym przejmować”?
Jak powstrzymujecie cierpki śmiech, kiedy widzicie, z jaką łatwością można każdą ignorancję ubrać jednym przypisem w pseudonaukowy i nibyrzetelny argument?
Jak powstrzymujecie nudności, kiedy wkładają Wam w usta sensy, których nie wypowiedzieliście, ale mają z Was zrobić opresyjnych mądrali, którym się wydaje, że wiedzą lepiej?
Jak wychodzicie z bezsilności, która Was ogarnia, kiedy brunatnieją nie tylko ulice, ale i przede wszystkim myśli, słowa i rozmowy wokół?
Co robicie ze zaniemówieniem, jakie Was ogarnia na widok facetów i dziewuch, w koszulkach z napisem “konstytucja”, którzy wymachując białymi różami i cytatami z Bartoszewskiego – jednocześnie sączą jad i hejt twierdząc, że nie mają jak inaczej dotrzeć do przeciwników, choć niby tak bardzo są przeciw hejtowi?
Co robicie ze swoim strachem?
Dlaczego ciągle nie wierzycie w wytrychy słowne?
Jak tłumaczycie inny, że środek to nie tle trzecia opcja poza lewicą czy prawicą, ale sposób na szukania środka z nimi?
Dlaczego wciąż ważniejsze jest dla Was zmieścić się z innymi w pokoju niż ich wyrzucać?
Dlaczego słowu “wspólne” wciąż przysłuchujecie się u innych, zanim je wypowiecie?
Skąd bierzecie spokój i nadzieję?
Ile takich pytań sobie jeszcze zadajecie?
I dlaczego jeszcze czekamy?
Nie, to nie są pytania retoryczne.
Ja naprawdę pytam.