Otóż i ja dorzucę swoje trzy grosze do tego, czym jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Nie mam osobistego powodu, żeby o niej pisać, bo nigdy nie musiałem korzystać z pomocy sprzętu zakupionego przez WOŚP.
I mam osobisty powód – ale o tym na końcu.
Scena orkiestry
Daj człowiekowi gumkę i kijek, to zrobi sobie najprostszą niby-gitarę i będzie brzdękał. Nawet bez tego wystuka czymkolwiek rytm. Jeśli tylko lubi cokolwiek tworzyć. I zwłaszcza, jeśli ktoś go zachęci. Z tym, że muzycy zazwyczaj są dość niezależni i krnąbni – sami wybierają z kim grać, w jakiej tonacji i po ile się składają na to, żeby zafundować innym echo muzyki, kiedy będzie potrzebna daleko poza salą koncertową. Na przykład w szpitalu. Dlaczego grają? Bo chcą. Bo lubią. Bo niekoniecznie muszą to uzasadniać. Bo to daje radochę. Bo mogą pograć trochę razem, ale na tyle, na ile tego razem chcą. Bez oceniania. Bo znajdują miejsce, w którym mogą wygrać swoją ulubioną albo jedną z ulubionych nut. W dowolnym miejscu sali. Tyle, że ktoś musi tę salę zorganizować.
Pulpit dyrygenta
Sam dyrygent, choćby nie wiem jakim geniuszem był, może sobie w pustej sali pomachać pałeczką, albo czym tam chce. Ale z drugiej strony to on bierze na warsztat dźwięki i składa partyturę tak, żeby z wielu instrumentów wydobyć zgrany dźwięk. Kiedy ludzie z orkiestry robią kariery solowe, grają w innych orkiestrach albo do kotleta, a niektórzy może i brzdękają w tanich barach – dyrygent zajmuje się tym, by w dzień styczniowego koncertu muzyka wybrzmiała najpełniej. Zwykły dyrygent to taki, który sprawnie poprowadzi dobrze znany utwór. Dobry dyrygent to taki, który w chaosie odnajdzie i poprowadzi najważniejszy temat. Maestro jednak do tego wszystkiego nie musi kazać muzykom wybierać między nim, a innymi dyrygentami, ani nie będzie kombinować, z jakich muzyków ulepić wygodny dla siebie skład. Mistrzowie rodzą się razem ze swoją orkiestrą dobrze wiedząc, że najlepsi muzycy przychodzą tu grać z różnych miejsc i przynoszą różne dźwięki. A licytują się nie o swoją pozycję, ale o to, jak daleko dotrze dobra muzyka.
Fotel krytyka
Każda dobra orkiestra potrzebuje krytyki. Im dłużej gra, tym bardziej potrzebuje, żeby nowe uszy wyłapywały to, co robi dobrej muzyce dobrze, a co ją fałszuje. Sprawdza, czy fortepian słychać, czy ktoś go postawił tylko po to, żeby błyszczał. Krytyk jednak słucha muzyki jako całości zbudowanej z części i pyta o jej sens po każdej stronie dźwięku. No, ale do tego trzeba umieć czasami wstać i pochodzić po sali, żeby wyłapać różne jakości, a nie tylko poszukać sobie wygodnego miejsca w loży.
Loża szyderców
Sprowadzając całość do do części krytyk przesiada się do loży szyderców. Problem w tym, że próbując mówić o całości za pomocą części, nigdy nie uzyska się sensownej odpowiedzi. To trochę tak, jak z kimś, komu nie chce się dosłuchać płyty w całości i zmusza innych do ciągłego wysłuchiwania zapętlonej nuty. I siedzi szyderca ze strzępami nut koncertu granego zupełnie gdzie indziej i przewraca oczami, że orkiestra fałszuje, bo uparcie gra swoją muzykę zamiast tego, co on trzyma na kolanach w wysiedzianym nieruchomo fotelu.
Mój powód
W chudych latach grałem na ledwo słyszalnych dwudziestogroszówkach wrzucanych niemal bezgłośnie do puszek, których zresztą nigdy nie trzymałem na mrozie, jak tysiące wolontariuszy. Ale choćbym grał najciszej – nikt nigdy nie chciał mnie z tej orkiestry wyrzucić, nikt mnie do niej nie przymusza. Gram w orkiestrze od początku. Nie tylko Z orkiestrą, ale W niej, gdzieś tam, w ostatnim rzędzie. Jestem częścią tej orkiestry, która daje miejsce milionom ludzi możliwość nastrojenia się do działania w prostym odruchu solidarności. To jest moja orkiestra, mój wybór, mój szacunek i moje dobro. Choćby dwudziestogroszowe, ale pomnożone dzięki innym w nienachalne poczucie uczestniczenia w czymś wspólnym i zwyczajnie dobrym. Moim tym bardziej, im naszym. I to jest mój powód.
Nie ma dziś w Polsce żadnej innej orkiestry, która tak bezwarunkowo zaprasza ludzi do zrobienia czegoś dobrego, wspólnie i dla wszystkich, bez względu na wszystko.
Za to dziękuję.