Dlaczego nie jestem fanem ruchów LGBT? Dlaczego nie lubię manifestacji? Dlaczego irytuje mnie zamieszanie wokół tych spraw? Dlaczego uważam, że pójście na grilla jest lepszym pomysłem na sobotę niż manifestowanie na ulicach? Dlaczego stawiam te pytania w ogóle? Bo być może ktoś z moich znajomych, którzy są przeciwni prawom osób LGBT, z satysfakcjonującą ciekawością i zdziwieniem właśnie to czyta i zastanawia się, co się stało, że zmieniłem poglądy.
Dlaczego więc nie jestem fanem ruchów LGBT?
Bo uważam za żenującą, wstydliwą i moralnie upokarzającą sytuację, w której w ogóle trzeba tworzyć ruchy walczące o najbardziej podstawowe prawa człowieka: prawo do otwartych, godnych i uznawanych społecznie relacji i tożsamości, które nikogo nie krzywdzą.
Przeciwnicy równości powołują się chętnie na moralność. Tymczasem nie ma bardziej zepsutej moralności niż ta, która odmawia innym dobra – czyli bycia sobą, także dla innych. Żeby nawiązać do języka często używanego przez przeciwników równości, przypomnę pojęcie daru. „Dać siebie innym” – powtarza się często w religijnych tekstach. Otóż nie da się być darem dla innych, nie będąc sobą po prostu. Prawdziwy dar nie znosi zafałszowania. Dlaczego więc wy, którzy jesteście przeciw równości, chcecie fałsz wmuszać w świat? Pozwólcie być. To wam niczego nie odbiera.
Dlaczego nie lubię manifestowania?
Nie tylko dlatego, że źle się czuję w tłumach, ale także dlatego, że muszę wtedy stawać po stronie dobra w opozycji do ludzi skądinąd dobrych i fajnych, ale pozwalających sobie na wyjątki w sączeniu zła i upadlaniu innych. Porządni w innych sferach, kompetentni ludzie, ale robiący wyjątek dla wspierania lub tolerowania podlenia ludzi przeżywających swoją miłość i seksualność inaczej, niż chcieliby to widzieć. To nie jest za duże słowo – sprzeciwianie się podstawowym prawom ludzi, sąsiadów, krewnych, współpracowników i nieznajomych – jest ich upadlaniem.
Prawo do uczuć oraz możliwości opieki nad sobą wzajemnie oraz (również jedno- lub obustronnie adoptowanym) potomstwem jest prawem człowieka. Zwyczajnym upodleniem konkretnych ludzi jest wskazywanie im miejsc – lub w ogóle możliwości – okazywania sobie uczuć i bliskości. Upodleniem jest odbieranie praw do tworzenia kultury i braniu udziału w czynnym życiu publicznym.
Póki to upadlanie jednych moich znajomych przez drugich trwa, jedyną przyzwoitą intuicją jest wyrażanie wsparcia dla tych, którym te prawa są odbierane. Przyrodzone prawo człowieka, a nie żaden przywilej. Nic mniej, nic więcej – równość. Póki jej nie ma realnie, od prawa po obyczaj – przyzwoitym wyborem jest mówienie NIE dyskryminacji, ale przede wszystkim mówienie TAK wszystkiemu, co równości sprzyja.
Jestem leniwy i od dziecka nie znoszę hałasu. Dlatego też irytuje mnie robienie szumu. Ale jeszcze bardziej irytuje mnie i słabi to, że nie ma innej drogi niż robienie szumu tam, gdzie jedni chcą uciszyć prawa innych. Dlatego niech ten szum będzie, bo czasami powstrzymuje on tych, którzy doprowadzają upokorzonych do krzyku bezsilności lub bólu. Niestety, nie zawsze. Bo wśród ludzi LGBT+ są ofiary, nie tylko napaści słownej, ale fizycznej [edit: w sierpniu 2020 do tych napastników dołączyło państwo rękami swoich funkcjonariuszy].
Nie jestem fanem ruchów ideowych. Nie lubię manifestować. Nie lubię pisać takich tekstów. Nie znoszę też zresztą poprawności politycznej, bo zjada samą siebie. Nie przepadam za flagami nad głową. Wolę po prostu chodzić pod wspólnym niebem, któremu na szczęście jest kompletnie obojętne, czym kto pod nim wywija. Chciałbym dożyć takiego dnia, kiedy będziemy woleli widzieć nad sobą jedno niebo, niż szturmówki. Kiedy będę mógł bez dwuznaczości i prowokowania powiedzieć: nie jestem fanem parady dopominającej się o równość. Bo ta zwyczajna równość po prostu będzie czymś oczywistym, a ja będę mógł sobie być fanem wróbli na płocie po prostu. Ktokolwiek cokolwiek za tym płotem robi dla siebie i innych.
Dziękuję tym, którzy o równość się dopominają. Dziękuję, że przypominacie o tym, jakie świat ma naprawdę kolory i że można z nich wybrać jeden, dwa, lub całą gamę. Każdy ma do tego równe prawa. Kto tych praw odmawia, na końcu jest nie tyle przeciwny teoretycznym zapisom, ale jest po prostu przeciwko konkretnym, znanym sobie i nie znanym ludziom. Jeśli komuś to pomoże, przetłumaczę wyraz „ludziom” na „bliźnim”.
Ech, rzućmy to wszystko i chodźmy się całować. Kto z kim chce, o ile chce.
***
PS. Ten tekst powstał sporo przed wydarzeniami z sierpnia 2020 roku, kiedy do sprawców przemocy wobec osób LGBT+ dołączyło otwarcie polskie państwo rękami swoich funkcjonariuszy. Powinno się napisać nowy tekst o tym, dlaczego policja miała prawo zatrzymać Margot za zniszczenie mienia (rozumiem, że to fakt) – i o tym, że to, co się działo od tamtego momentu jest przykładem antyobywatelskiej represji. Całą sytuację wykorzystano jako pretekst do naciśnięcia spustu akcji skierowanej przeciw komukolwiek, kto podniesie głowę w sprawie obronie praw człowieka.
Cała ta machina podsycania otwartej nienawiści wobec osób LGBT+ oraz im sprzyjającym – machina budowana przez urzędników państwowych, polityków i funkcjonariuszy – jest jednym z najpodlejszych dowodów na antydemokratyczne i antyludzkie cele obecnej władzy. I niestety pokazuje również tchórzalstwo sporej części opozycji. i po ludzku wstyd mi za tych, którzy swoimi głosami w wyborach legitymizują te działania.