…a potem nachyliła się w tym szumie wokół stołu, ja prawie przepadłem przez oparcie krzesła. Podtrzymywała mnie dłonią, a ja zaparłem się nogą o jakiś regał. I tak rozmawialiśmy chwilę o poecie Antonim, świętej Zuli i drugim literacie Antonim, który był Kazikiem. Zupełnie niepoetycko rozmawialiśmy. Dopijała wodę i pachniała, a mnie regał wrzynał się w łydkę niemetaforycznie.
Ile trwają takie rozmowy? Kilka słówek. Chciałem słuchać z każdej strony.
“Jeśli będzie jeszcze okazja, niech mi pan przypomni tę rozmowę i może znajdziemy więcej czasu” – powiedziała i zostawiliśmy sobie na mankietach małe nitki zdań.
Teraz, kiedy zatrzymały się wskazówki zegarka na ręce, którą podtrzymywała mnie przed upadkiem, wyciągam z kieszeni okruchy kolorowych słówek. Obracam nimi jak szkiełkami w dziecięcym kalejdoskopie i śpiewam la la la, żeby zagłuszyć echo niedoszukanego czasu.
Pisała, że chciałaby oglądać wyspę ze wszystkich stron. Wyspę pod tą wyspą. Wyspę inną, może jeszcze piękniejszą. W takie dni, kiedy rano zachodzi kolejne słońce, chciałbym choć trochę wierzyć, że jest jakiś ocean z wyspami, na które przybywa się potem, by związywać nitki z mankietów.
[Julia Hartwig, 1921-2017]