Proza

Jaszczukowe plemię

Jaszczurki gubią ze strachu ogony. Nie ma co się dziwić. Gad mały, rozum niewielki, to i zgubi, co popadnie. Gorzej, jeśli ze strachu odpadają różne rzeczy innemu zgoła (a także z ubrania) gatunkowi ludzkiemu, któremu – w charakterze – często jednak cos gadziego ewolucja zostawiła.

Wystraszyć kogoś nie sztuka, o czym wiedział już Arnold Wężyk, czając się z karmelizowanym owocem na Ewę Rajską spod szóstki tak, by nie pierzchła, a uwodzić się dała. Sztuką jest nie dać się wystraszyć i nie zgubić siebie ani kawałka. Docent Fiodor I. Traszka (z Starej Elektrycznej na Powiślu, wejście od Tamki, najlepiej przez korytarzyk przy warsometrach*) zebrał w swojej kolekcji najciekawsze okazy porzuconych organów i przyszpilał niektóre z nich jak motyle w gablocie na mapę Warszawy.

Był bez wątpienia najwybitniejszym ekspertem kaudalogii [łac. cauda – ogon, chwost, i jeszcze gorzej – przyp. red.]. Pierwsze porzutki znalazł jeszcze za czasów studenckich na tyłach akademii sztuk. Tam, w tekturowych tubach, porzucano talenty na szkicownikach, które miały już nigdy nie zaznać węgla. W krzakach za ławkami porzucono niejedną pewną kreskę stawianą na płótnie w zamian za niepewną pensję nauczyciela plastyki. Docent sam trochę mazał zmywalnymi obrazkami przyszłości napotkane kobiety, a te nieuczulone na barwniki najłatwiej było znaleźć właśnie tam. Potem postanowił zająć się sprawą na poważnie. Studiował u św. Antoniego, patrona od rzeczy znalezionych, a ten odwdzięczał się za pamięć doświadczeniem w znajdowaniu tego, co porzucone, zgubione albo zwyczajnie zostawione na oparciach zdarzeń. Uczył się odróżniać zguby od tego, co porzucone ze strachu. I to ostatnie stało się jego profesją, której jednak nikt poważać nie chciał. Ludzie porzucają ze strachu swoje życie czasami, a bardziej od tego jeszcze boją się przyznać, że potem tylko wypełniają plany spisane przez innych. Toteż długo warszawskiego kaudaloga nie chciano szanować. Zaczęło się od ciekawości dzieci, które zawsze łapią do rąk co w nie wpadnie.

Z Wiejskiej, na przykład, młodociani donosiciele często przynosiły gładkie mózgi, kiedy znudziło się już im granie nimi w bule. Tam, między Jazdowem, a kawiarnią Czytelnika porzuconych, szarych kształtów znajdowano co kadencję sporo. Coś w klimacie tego kwartału, a może coś w spadzistości warszawskiej skarpy, na której postanowiono wybudować sejmowy okrąglak sprawiało, że co rusz porzucają tu roztropność, rozsądek i rozwagę. Ze strachu przed prezesami i sondażami gubią od lat zmarnowane rozumy. Toczą się po Wiejskiej i w dół, wzdłuż Górnośląskiej jak nienapoczęte kołaczyki. Fiodor marynował je i za grosze odsprzedawał Honoracie Kant, która potem ze sporą marżą sprzedawała jako środek na odprężenie dla tych, którzy wyruszali na Bielany w niedzielne przedpołudnie, by o niczym nie myśleć i kręcić się w na karuzelach. 

Sam również wyruszał w miasto na łowy i szpikulcem na kiju, jak w parku pety, spod hoteli zbierał porzucane sumienia klientów przedstawicielek najpiękniej upadłego zawodu świata. Sumienia padały ofiara strachu przed samotnością czy powrotem do nudy domowych, cosobotnich rytuałów łóżkowych. Łóżkowych! Jakby innych miejsc nie było w świecie fantazji! Ludzie czasami jednak nie gubią ze strachu, a po prostu wyrzucają sumienia i – wbrew przesądom klerykałów – to ratuje ich świat. Otóż nierozumne sumienie rozdyma się tak, że brakuje tchu, kiedy człowiekowi sumienie zalewa oczy, kiedy tak go przyciąża ku rynsztokowi, że pcha sam siebie jak Syzyf, staczając się z miejsc, w których powinien być. Nadęte sumienie dusi biedaka, którego ma chronić. Wtedy do czarta z takim sumieniem-więzieniem. Wtedy za otyłe fraki i poszło wont! Ale to inna historia. Tam, pod oknami niedrogich sypialni, w których zegarki miały tylko kilka nocnych godzin, strach przed nudą odrzucał podarte sumienia znudzonych. Docent na singerze zszywał je potem w zazdrostki, które panny zawieszały na oknach pensjonatów, kiedy przychodzili do nich złodzieje dotyku jak żuki po pierwszą rosę. Zapuszczał się pod kamienice i gmachy. Poważne ministerstwa ze strachu przed bezpańską mafią porzucały swoje organa ścigania. To o tyle beznadziejny przypadek, że nie miał potem kto ścigać tych, co straszą. Poza tym organ nieaktywny to murowany uwiąd i zgorzknienie. Docent podejrzewał, że to może przez to żyje w kraju, gdzie czasami mówi się spierdalaj na dzień dobry, zwłaszcza w służbach mundurowych. Departament zdrowia porzucał co roku część obywateli ze strachu przed żarłocznym fiskusem. Fiskus porzucał co rok nadzieję na lepsze ze strachu przed tymi z Wiejskiej. Na zakrętach nad ranem, gdy śpiewają zięby, zbierał porzucone rozkosze tych opuszczożon, które wystraszyły się światła dnia w objęciach kochanków jednej nocy. Ci zostają na zawsze w pamięci, jak miary doceniania delikatności odsłoniętej skóry. Niedokończone ze strachu westchnienia i krzyki, wykasłane w drodze na pierwszy tramwaj, spadały pod nogi tym, którzy być może właśnie powinni je byli legalnie słyszeć. Ale ci się po nie nie schylali, tylko biegli gdzieś na przełaj przez Czułą i Bliską, nie widząc gasnących świateł, które może już nigdy nie rozpalą tego, co po ciepłej stronie okien.

Jaszczurka gubi ogon i gad biegnie dalej, odrasta sobie nowy, choćby i krótszy i pokrzywiony. Bezpieczna, pozbywa się ze strachu kawałka siebie, który dobra natura jej wróci. Gatunek dwunożny ze strachu odrzuca swoje ramiona, radości, odrzuca wszystko, co przypomina że jest naprawdę, że jest. Ze strachu gubi na ulicach i w domach siebie, innych, ze strachu przed niechcianą przeszłością gubi przyszłość zanim się wydarzy. Może dlatego Docent posiwiał tak wcześnie, kiedy napatrzył się, jak upadli wybrańcy wszystkich bogów wolą odrzucić ze strachu wszystko, byle nie zostać sobą.

Kiedy przyszedł ten wieczór, położył ostrożnie kilka tomów badań, ułożył skrzynki ze znaleziskami, podlał słonecznik dla wróbli i bez strachu znalazł siebie. Całego. Tylko mało kto mógł to docenić potem, między wąskimi alejkami wiecznych altan, w okolicy, gdzie ludzie nie chodzili cali ze sobą.

*) warsometr – urządzenie pomiarowe zakładane w kamienicach warszawskich w latach 1867-1934 względem odczytu zużycia warsaliny (zazw. gazowej, rzadziej ortohydrycznej). Skonstruowane na bazie zaworu symfonicznego patentu Zaruby & Wiecha, rzadziej niskociśnieniowej pompy bazyliszka.

Podaj dalej