Proza

Jak nie mieć czwartej strony świata?

Każdy ma jakieś pierwsze wspomnienie, tyle, że czasami zapisane jest ono jeszcze nie naszymi zdaniami. Z tych pierwszych, pamiętanych przez siebie samego, mogę z głowy wyciągnąć na przykład wichurę zrywającą ludziom dachy znad popołudniowej kawy. ​Wiało tak, że piasek wciskał się w zęby, kiedy wracaliśmy z rodzicami od Babci (tej polowania na misie w parku). ​​

Pamiętam też chłód przedsionka kościelnego w jakieś letnie popołudnie. Nie wywietrzał mi zapach nieogolonych policzków Starzika i żuru u Ciotek, kiedy wdrapanie się do nich po schodach było jeszcze tak ciężkie, jak dla nich to samo wiele lat później. I pierwsze łyczki kawy u Babci (tej, z którą pukaliśmy sobie przez ścianę “dobranoc” wymyślonym alfabetem stukanym). Ale głowa, która nie do końca lubi przejmować się chronologią, postawiła na początku obraz bez słów. Kto mi tę fotografię naświetlił na pamięci? Mama? Pewnie tak. Choć jej w tym obrazku nie ma.

Kto się bierze za rysowanie kreski, najpierw oznacza tło. Podobno tak się malowało obrazy. Rzeźby – zdaje się – też wydłubuje się z otaczającego je drewna czy kamienia. Wszystko ma jakieś otoczenie. Świat z tego powodu nie tyle toczy się po orbicie, co otacza się opowieściami. Ale z drugą rewolucją kopernikańską poczekam jeszcze. Grunt wiedzieć, że otoczenie jest zasadą świata i tych zabawnych stworzeń, które się po nim snują w przekonaniu, że po coś biegają.

Bo i ludzie się otaczają. Niektórzy bardziej słowami, inni bardziej przedmiotami. Jeszcze inni otaczają się pustką, przez którą ludzi nie chcą widzieć. A często otaczają się płotami, żeby nie mówić każdemu przechodniowi: “to moje”. Nie wiem, może w raju nie było płotów, ale miałem szczęście, bo nie wrzuciło mnie do Edenu, tylko na świat. Z raju wyrzucają częściej, niż z ziemi, więc już początek nie był najgorszy. Tam, gdzie spadłem, był ceglany dom, podwórko, kurnik, szopka, i ogród ze stolikiem i laubą. I płot.

Ot, oto to otoczenie, czyli reszta świata, który miał tylko trzy strony:

po jednej – wielka droga i familoki browaru;
po drugiej –  za płotem, hasiokiem i ceglanym murkiem, podobny ceglany dom;
po trzeciej – mała ulica, domy pani Tekli i innych.

A że mała ulica i wielka droga zbiegały się w jedną szosę tuż za końcem ogródka, zamiast wschodu – był koniec świata, na którym rósł kasztan. I czasami dynia, z której robiło się kompot z goździkami. A kasztany wkładało się pod łóżko, żeby w kościach nie strzelało.

Strony świata stały się jednak ciekawe trochę później. Okazały się zresztą ciekawsze od domu, który teraz jest daleko i już nie pamiętam ile cegieł miała ściana z jednym oknem. Wiem za to, że doszedłem do drugiej strony świata, żeby odkryć, że może chodzić o coś zupełnie innego niż to, co znam. Droga nie była prosta, bo trzeba było wyjść na sień, przedreptać na trzyletnich nogach przez trzecią część podwórka, pchnąć drewnianą furtkę, za którą kogut królował nie tylko nad kurami, ale i nad dziećmi do lat sześciu. Jeśli nie zjadł podróżnika, można było iść dalej, obok hasioka, szerokim łukiem mijając Hades zwany szambem, aż do leszczyn, przy których był płot, którego te nie rozumiały.

Pewnie któreś z nas podeszło pierwsze, może jakoś zauważyliśmy się kątem oka i zaskoczenie przyciągnęło nas do płotu. Bezpieczniejsza, bo poza kogucią jurysdykcją, stała w jasnej sukience, w nienajkrótszych włosach i zupełnie nie różniła się ode mnie w zadziwieniu. Kiedy nas stworzyciele obu stron płota odnaleźli, mieliśmy palce wplecione w płot, staliśmy naprzeciw siebie i nic nie mówiliśmy. Że też trzylatki nie wiedzą, co to miłość inna, niż ta wrodzona. Może to ewolucja uratowała maluchy pod płotem przed kochaniem? Bo jak te serca, nie większe niż podroby w rosole, przeżyłyby tęsknotę, troskę, strach, zdrady i powroty? A może to po prostu brak kultury, bo trzeba było nie mieć ogłady, żeby wtedy się nie pobrać pod leszczyną. No, więc staliśmy.

Nie było lepszej sprawy, wokół której mógłbym opleść sobie życie. Dom domem, świat światem. Nawet Starzik, ze swoimi opowieściami i bombonami z puszki, nie oplótł mi pamięci dzieciństwa tak, jak ten obrazek. Mieć trzy lata tylko po to, żeby wiedzieć, że coś najważniejszego jest poza tym, co moje. I to jeszcze, że płoty nie są po to, by dzielić, tylko po to, by było się gdzie spotkać. A jak fto myśli inaczyj – jest chacharem i tela.

Czasami myślę, że jedyną drogą, którą przemierzam, jest ścieżka od tamtego płotu – do końca ogródka, gdzie próbuję znaleźć swoją czwartą stronę świata. Tam, gdzie wschodzi słońce.

Podaj dalej