Artykuły,  Miejsca,  Społeczeństwo

Kto dręczy śląskie koty?

Z okien familoków widać pomalowane czerwoną farbą okna innych familoków, widać kopalniane szyby, czuć unoszący się wszędzie czarny pył, a po zaułkach górniczych osiedli niezdarnie kryje się bieda. Zza drzwi słychać twardą mowę zbyt niemiecką, żeby była polska, zbyt czeską, żeby była niemiecka. Brakuje wśród tego szorstkiego głosu ojców i mężów, którzy zapewne ruszają na stolicę z łańcuchami w rękach. W gmatwaninie tramwajowych aglomeracji, w rozpadlinach szkód górniczych, w całym tym ceglano-szaro-zielonym zgiełku ludzie jeśli żyją – to w tych familokach, kultura, jeśli jest – to filmy Kutza, jeśli muzyka – to blues, jeśli kot – to węgloczarny. Tak, w badaniach i rozmowach, nauczono się widzieć Górny Śląsk. I niby czemu tu się dziwić. Przecież to wszystko jest …tyle, że inaczej.

Powszechny w Polsce obraz Górnego Śląska to krajobraz kopalń, kominów i hut, wielkich fabryk, które zdeterminowały wizerunek tego regionu na dziesięciolecia. Infrastruktura, upadająca w hałasie gniewnych demonstracji wygnanych z nierentownych hal ludzi, stała się w latach dziewięćdziesiątych wizytówką regionu. Dla ludzi spoza niego rysował się bardzo jasny obraz miejsc i ludzi zniszczonych, wojujących i przegranych. Obcych i innych, wciąż wysuwających roszczenia i jakby niepojmujących konieczności przemian po ’89 roku. Wizerunek ziemi przegranej i beznadziejnej do dziś karmi część stereotypów pokazujących region w jego ciemnych barwach.

Uzależnieni od uproszczeń

Stereotypy mają to do siebie, że coraz bardziej odrywają się od faktów i od przestrzeni, której dotyczą. Stereotypy nie lubią czasu i zmiany, a zwłaszcza uważności. Kto woli żyć w świecie podległym własnym wyobrażeniom, najchętniej stosuje się do zasady pars pro toto: widzę umorusanych górników i ich staromodne mieszkania, w komentarzu newsów słyszę o Górnym Śląsku, więc myślę sobie, że tak wygląda ten świat. Stereotyp jednak nie tylko zakłamuje rzeczywistość, lecz od razu szuka dróg między wyobrażeniem a emocjami, budząc te, które łatwo przykleją się do wyimaginowanego obrazu świata. Stąd, z połączenia skojarzeń o brudzie, o ciężkiej pracy nieangażującej jednak intelektu, o jednostajności krajobrazu, wzmocnione medialnymi migawkami z groźnych manifestacji, rodził się współczesny stereotyp Górnego Śląska i jego mieszkańców: miejsca nierozumianego i bez wdzięku. Twarda mowa, twarda praca, twarda czerń. I koty miauczące zapewne po niemiecku.

Negatywne stereotypy śląskie z ogromną siłą wybuchały w pierwszych latach powojennych, kiedy w ten szczególny biosystem ludzkich relacji i wartości zaczęli masowo włączać się ludzie spoza, nierzadko przybywający z negatywnym nastawieniem, potęgowanym tu i ówdzie przez przywiązanie autochtonów do niemieckiego ordnungu i kultury innej niż ogólnopolska. Śląsk nie znał dotąd tak ogromnych migracji i ciężko przeżył lata nauki nowego świata.

Rozgrywanie stosunków etnicznych w czasach PRL-u, zakłamywanie historii, odcinanie żywych wspomnień z czasów Powstań Śląskich i autonomii międzywojennej, oskarżanie o postawy proniemieckie z czasów wojny, umniejszanie kulturotwórczej roli Ślązaków – wszystko to i więcej musiało doprowadzić do okopywania się Hanysów i sprzyjało postawom obronnym. A te były i są chętnie podchwytywane przez tych, którzy w małych ojczyznach widzą zagrożenie: o, patrzcie jak ci ze Śląska bronią się przed polskością i jak marzą o izolowaniu się.

Wejrzyj do zrzadła

Oczywiście, stereotypy śląskie nie rodzą się ani z jednego tylko niechętnego komentarza, ani jedynie z przekazów medialnych. Chcąc nie chcąc, przyczyniają się do tego dziś również sami Ślązacy, nie zawsze skutecznie budujący wizję własnej tożsamości, nazbyt często tkwiący we wspomnieniach i poczuciu izolacji. Stąd marnej jakości próby promocji śląskości za pomocą żenujących filmików o Śląsku prezentowanych w internecie, pokazywanie gwary jako czegoś rechotliwego, i sprowadzanie kultury śląskiej do poziomu disco polo z wodzionką w roli głównej. Kilkanaście lat temu można by jeszcze lekceważyć takie działania – teraz to one w dużej mierze współdecydują o wizerunku regionu. Bo to one są ogólnodostępne, łatwe do rozpowszechnianie i wzmacniające nieszczęsne uogólnienia, które skazują Górnoślązaków na wizerunek mało inteligentnych wielbicieli wody z chlebem i czosnkiem. Z politycznych debat do większości ludzi trafiają tylko slogany, świadomość historyczna niemal nie istnieje. Zostają śląskie szlagiery, wszechobecna wodzionka i krupnioki.

Dużo można by pisać o źródłach i skutkach tworzonej przez lata siatki negatywnych stereotypów. Ale nie taki dioboł straszny. Z gorszymi problemami niż czarne stereotypy trzeba sobie było na tej ziemi radzić, a jeśli chodzi o gotowość do mocowania się z przeciwnościami losu, Ślązacy mają i spore doświadczenie. I charakter. Jak w tej przyśpiewce: 

My som chopcy, co się niy boimy
Kaj zońdymy, krykom dostanymy.

Ta kryka nad Górnym Śląskiem wisi od wieków i choć nadwyrężyła skuteczność w walce o swoje (o śląskiej dupowatości pisał i mówił Kutz) – nie ubiła ani upartości, ani wyobraźni. Bo się niy boimy. Jest na tej ziemi zbyt wiele kolorów i melodii, jest zbyt wiele poczucia humoru i rozsądku, żeby miało się nie udać czegoś pozytywnego z tych pokładów czarnych opinii wyfedrować.

Dejcie se pozór na nowe

Górny Śląsk, Katowice

Górny Śląsk dziś odradza się, na przekór pesymistycznym prognozom lat dziewięćdziesiątych, wbrew wróżbom o zaniku kultury regionalnej i wbrew ewidentnej niechęci części środowisk politycznych. Odradza się gospodarczo, zmieniając zupełnie obowiązujący od dziewiętnastego wieku profil zatrudnienia i kierunków rozwoju poszczególnych obszarów przedsiębiorczości. Rośnie znaczenie współpracy międzysektorowej, wzrasta współpraca naukowo-biznesowa. Zmienia się wreszcie krajobraz miast uważanych do niedawna – a w głowach zakażonych stereotypami, do dziś – za gniazda ciężkiego przemysłu i jeszcze cięższego powietrza. Dwadzieścia lat po dominie przewracających się zakładów i powszechnej niechęci do ich brudnych budynków – dziś deweloperzy i organizacje pozarządowe (z zupełnie różnych powodów) starają się zapobiec rujnowaniu architektury poprzemysłowej. To, co jeszcze niedawno postrzegane było jako skaza, dziś staje się modnym sposobem na życie i przywracaną wartością okolic poprzemysłowego Śląska. I to jedno z niewielu miejsc, gdzie historia materialna tak szybko daje się tak szybko i twórczo wykorzystać. Secesja i modernizm próbują odnaleźć swoje miejsce w wielu miastach. Tu tworzą nową przestrzeń z loftami i zielenią, którą ostatnio znów bardziej widać.

I tak, jak miasta odnajdują swoją nową tożsamość, na nowo – w ogromnym trudzie i z wieloma niepowodzeniami – definiują jednak ulice i podwórka, tak południe Górnego Śląska, od krainy pszczyńskich żubrów po Szyndzielnię, pagórkowate okolice Rybnika czy Wodzisławia mogą od kilkunastu lat prowadzić własne życie, pozbawione narzucanej im wcześniej roli satelitów miast przemysłowych. Zielony Śląsk, wioski i miasteczka, gdzie gwara i obyczaje miały szansę przetrwać w najmniej skażonej formie, dziś odzyskują świadomość wspólnoty regionalnej. To tam odżywa społeczeństwo niezależne, skupione w organizacjach pozarządowych promujących kulturę lokalną jako żywą i od nowa podejmowaną. Zielone płuca Śląska to dziś nie tylko biologiczne paliwo dla całego regionu, to również ogromny i coraz częściej sprawnie wykorzystywany potencjał edukacyjny, turystyczny i …wizerunkowy. To często z tych terenów wywodzą się inicjatywy promujące gwarę i kulturę, z dala od wielkich instytucji, odczytywana jest na nowo śląska aksjologia: przywiązania do rodziny i sąsiadów, poczucia humoru, swoistej filozofii dobrej roboty. To nie ogólniki – to konkretne projekty, przekazywane współczesnymi środkami i językiem ludzi stąd. Skądkolwiek by do tej krainy przybyli.

Sam je placu dlo kożdego

Poza tym, a dla wielu środowisk zwłaszcza, nowy obraz Górnego Ślaska to ludzie tworzący kulturę i związani z regionem. Artur Rojek, Hajle Silesia / Pogodno, Mumio, kojarzeni ze Śląskiem aktorzy i aktorki, oczywiście Rawa Blues od lat wydobywana z dusz muzyków wszelkich stron świata przez szyb Ireneusza Dudka. Poza nimi – ogromna ilość niezależnych projektów teatralnych, muzycznych i innych, tworzonych przez artystów na Śląsku lub stąd się wywodzących. Oni wszyscy, związani w różny sposób z Górnym Śląskiem, stają się jego ambasadorkami i konsulami. Czy to wystarczy? Czy przełamywanie stereotypów uda się przez odwołania do związków ze Śląskiem? Nie, to w pewnym sensie może być skuteczne dopiero jako zakończenie podstawowych procesów, zaniedbanych i dziś dopiero raczkujących.

Aby promować region, warto mieć ludzi, którzy swoją marką zaświadczają o swojej małej ojczyźnie. Ale trzeba najpierw trzeba odkrywać w sobie realne zakorzenienia. Powiedzieć o Górnym Śląsku, że może stać się ważnym polskim i europejskim regionem, to nie powiedzieć nic. Region ma wartość tylko wtedy, gdy żyje – a nie tylko sięga pamięcią – swoją mową i obyczajem, gdy zmienia się po swojemu, gdy ceni swoją odrębność i oryginalność. Bez tego niczym ciekawym byłaby współczesna Alzacja, Tyrol, Kraj Basków czy Katalonia, bez smaku byłaby Toskania, bez uroku byłyby Kaszuby i bez melodii Kresy. Górny Śląsk, jeśli ma być atrakcyjnym, nowoczesnym regionem – musi być swój. Musi mieć możliwość wychodzenia od siebie do innych, ze swoimi zaletami i wadami. Musi być sobą – a do tego ma i niełatwą historię, i wnuczki powstańców śląskich, i wnuków tych, którzy zjechali tu za pracą. To kraina pograniczy, rzek i ulic, które miały rozdzielać sąsiadów, dzielnic i miasteczek, kraina gdzie dawniej migrowały bardziej linie demarkacyjne niż ludzie. Dziś ludzie migrują jak wszędzie, mają jednak szansę wyruszać stąd w podróże z pełną walizką zapasów własnej kultury. I zapraszać do siebie tych, którzy potrafią te zapasy odkryć i spożytkować.

Historie krzyżowania się losów rodzin i języków ustalały rytm relacji na Górnym Śląsku – zwłaszcza w dwudziestym wieku. Najczęściej zostawiały blizny, ale dziś mają szansę stać się źródłem żywego dziedzictwa.

Szkat

Niełatwe jest to dziedzictwo. To tu stary Pon Bóg i wcale niewiele młodszy Dioboł od zawsze grali w szkata o los ludzi, którzy musieli nauczyć się łapać równowagę stojąc na płotach granicznych. To tu władca, który łapał za bryłę węgla w jedną rękę, w drugiej garści chciał trzymać tego, kto miał ją mu wydobywać. Tu wstrzykiwano jad niezrozumienia i zawiści. To też nie dziwota, że wokół górnośląskiego TU zawsze kręciło się sporo łobuzów, którzy na tym bałaganie chcieli skorzystać. Raz czynem, raz słowem. I nie wiadomo, kto zaczął malować te krzywe obrazki Ślązaków, kto zaczął mieszać i psuć. W każdym razie – jak mówił mądry Karlik Habryka z filmu Kutza – to był jakiś chachor. A chacharów momy dużo. Bez nich świat byłby plaskaty jak przejechany kot.

Stereotypy zawsze mówiły więcej o ograniczeniach tych, którzy je nadmuchiwali, niż o tych, których rzekomo miały dotyczyć. I będą zawsze, jak długo będą chachary. Chodzi jednak o to, żeby było ich jak najmniej, co nie tylko zrobi dobrze Górnemu Śląskowi, ale i tutejszym kotom.

[wpis jest rozszerzoną wersją artykułu drukowanego w magazynie „Hilda” (1/2014)].

Podaj dalej