Tam, za dworcem Kilka lat temu, nie tak dawno, w samym centrum Krakowa istniało kilka „trójkątów bermudzkich”. Niektóre z nich cieszą się złą sławą do dziś, choćby te parę kamienic nieopodal kolejowych bocznic przy Nowym Kleparzu. Inne poddały się deweloperom i uległy spychaczom. Był też taki rejon, tuż za dworcem kolejowym, nie najlepiej skomunikowany z miastem i nie dość klimatyczny, by stać się tak atrakcyjny jak Kazimierz czy stare Podgórze. I choć tuż obok żył Kraków Główny, Akademia Ekonomiczna i Lubicz, to niewiele osób kojarzyło te niewielkie uliczki i podworce. No, może tylko tanie ksero naprzeciw tunelu pod peronami, do którego podążali studenci wolący nie zapuszczać się dalej niż potrzeba.Takie…
-
-
Dzień włóczykija
Dziś Dzień Włóczykija! Zacząłem się włóczyć pod koniec podstawówki i nie oddałbym tego za najfajniejszą sofę, na której mógłbym przesiedzieć ten czas przed telewizorem albo czymś takim. Ruszyłem i jakoś zazwyczaj wybierałem boczne ścieżki, albo nawet i bezdroża. W międzyczasie coś budowałem, szedłem dalej, rzadko wracałem. Odkrywałem, że nie zawsze wszystko da się w drodze dobrze zrozumieć. Za to droga uczy, że kto się włóczy ten wie, że wie niewiele. Kto wędruje, ten nie stawia kropki po każdym zdaniu. Kto się szwęda po drogach i manowcach, ten nie stawia przymiotników jak wartowników przy ludziach. Włóczykij w drodze wie, że kij jest do podpierania, podnoszenia, przyciągania i do stawiania na nim…
-
Wyprawa po błękit (część II) – zielonym do nieba.
Zanim przekroczy się Liwiec, warto się pokręcić jeszcze po Liwie. To dawne miasto – a właściwie miasto i otaczająca go wieś Nowy Liw, które potem zrosły się w jedną osadę – ma swoje małe sekrety i zakamarki, w które warto zajrzeć. We wsi do dziś można doszukać się kilku chat pamiętających poprzednie wieki. Stoi odnawiany zamek z dworkiem (o którym w kolejnej części). No i płynie rzeka Liwiec, wijąca się meandrami i leniwie zapominająca o tym, jak kiedyś otaczała niewielki kasztel. Dziś zamek stoi na jej lewym brzegu, a kilkaset metrów drogą na południe stoi kościół. Nie jest to może perła architektury, raczej jeden z podobnych mu neogotyckich kościołów budowanych…
-
Wyprawa po błękit (część 1) – w drogę!
To będą obrazki z podróży, która trwała dzień, a jednocześnie jest trochę poza czasem. Tyle się działo, że nawet nie będę układać tych obrazków – no, może kiedyś złożę je wszystkie w opowieść. Ale jakoś mi szkoda nic nie zrobić z tym, co zostaje w głowie. Dziś z podróży daje się głównie zdjęcia – tu będą raczej słowa. Ale może ktoś znajdzie jakąś radochę w czytaniu kilku części nieuporządkowanej relacji z drogi. Toli oraz Eli i Leszkowi Jedną z najlepszych spraw, jakie istnieją na tym pięknym – mniej więcej – świecie jest to, że ulubieni ludzie zabierają nas do swoich ulubionych miejsc. Można jeździć palcem po mapie, można jeździć pociągiem,…
-
Nauczyciele (3). „List do polonistki”
Moja Droga Pani Profesor, otóż prawdopodobnie nieco zdziczałem przez te nasze lekcje. Może gdyby Pani miała cięższą rękę, wyszedłbym na ludzi. Tymczasem miała Pani rękę lekką i do uczenia, i do aktów papierowej, polonistycznej przemocy. Nie pamiętam już dlaczego usiadłem w pierwszej ławce przy biurku w sali od polskiego, pewnie przyszedłem ostatni. Pamiętam jednak, że starała się Pani wbić mi miłość do języka ojczystego dziennikiem lekcyjnym, zwłaszcza po moich niebywale inteligentnych wypowiedziach. Daleko nie było, wystarczyło dydaktyczne ramię – uzbrojone w coraz bardziej rozleciany dziennik – wyprostować w stronę lekko niesfornego, za to wyrośniętego licealisty. No, Pani pewnie powie teraz: “Zmuda, nie wymyślaj!”, a i tak jestem pewien, że zawsze…
-
Nauczyciele (2). „Myszorka”
Moja pierwsza wychowawczyni, Jolanta Myszor, ale dla nas albo “pani” („…bo będziesz u pani!”), albo po prostu “Myszorka”. Starotyszanka, co zawsze we mnie wzbudzało jakieś naturalne poczucie swojskości. Niewiele wspomnień pozostało mi z tych pierwszych trzech lat nauki w szkole podstawowej, ale pamiętam jej uśmiech …i zapach perfum na lekko pierzastym swetrze koloru dojrzewających węgierek. Pewnie powinienem pamiętać naukę czytania albo liczenia, ale to już chyba umiałem w przedszkolu. Pani Myszor była chyba bardziej opiekunką niż nauczycielką – nie pamiętam na przykład, żeby stawiała stopnie, a z pewnością je przecież stawiała. Pod tym względem uzupełniała się ze swoją – jak sadziliśmy – najlepszą przyjaciółką, Popielową. Popielowa bywała bardziej nauczycielką –…
-
Radioblog z Babcią Stefą (zajawka)
Z babciami zawsze miałem i mam dobrze. O Babci Jance kiedy indziej, jakoś Ją przywołam zza tęczy. Dziś – Babcia Stefa (co po naszymu brzmi Sztefa). To Babcia od parzonej kawy ze śmietanką: „Pódź sam, na! Weź se łyczka!”, woła na mnie odkąd umiem chodzić. To ta od kołoczy, kołoczyków i opowieściach o śląskiej części moich korzeni. To ta od ajlaufu i ajlaufiu (ajlauf to po naszymu kluski lane, ale w naszym języku to też śląsko-angielskie aj lauf ju – co już chyba każdy sobie może sobie przetłumaczyć i co potwierdza tezę, że najbliżej do serca przez żołądek). Z Babcią Stefą, kiedy byłem mały, pukaliśmy sobie „puk, puk, puk!” w…
-
Cieszyński express
Przez miasta powinno się przejeżdżać powoli. Tymczasem nawet tam, gdzie chciałoby się pozaglądać w różne zakamarki, wpada się czasami na moment, jak pociąg ekspresowy, który ma tylko kilka chwil na złapanie oddechu na stacji. O tym mieście powstały i wiersze i obrazy, a Jaromír Nohavica siedzi gdzieś na peronie i śpiewa “Těšínską”, o dziwnym stuleciu. Bo i samo miejsce nie jest niedziwne. To właściwie nie było odległe miasto. Ostatecznie, co to było, te siedem minut na peron i jakaś godzina niebiesko-żółtą gąsienicą, prosto na peron nad małą Bobrówką. Tyle, że właściwie nie za bardzo się tam jeździło, bo ileż można było oglądać okolicę z wielkiej wieży? Czechy zaś były za…
-
Białołęka przy płocie
No, żyję więc sobie w dzielnicy płotów. Ciągle o nich słychać. Miejscy aktywiści psioczą, że zamknięte osiedla mają płoty bardziej szczelne, niż mur chiński, a z drugiej strony mieszkańcy raczej uszczelniają te płoty, niż je zwijają. No, chyba, że muszą przemaszerować kilometr, żeby skręcić z Odkrytej nad Wisłę. Wtedy klną i oni. Poza dziećmi, które znają kody wszystkich furtek w okolicy i przecinają Tarchomin jak chcą. Dzieci mają swoje powody, by nie brać ogrodzeń do końca na poważnie. Czasami jednak chowają tę wiedzę dla siebie i z dobrze udawanym wysiłkiem szukają najbliższej dróżki, gdzie można między płotami skręcić ku Wiśle. A skręcić warto, bo ten odcinek rzeki, choć coraz bardziej zagospodarowywany,…
-
Kto dręczy śląskie koty?
Z okien familoków widać pomalowane czerwoną farbą okna innych familoków, widać kopalniane szyby, czuć unoszący się wszędzie czarny pył, a po zaułkach górniczych osiedli niezdarnie kryje się bieda. Zza drzwi słychać twardą mowę zbyt niemiecką, żeby była polska, zbyt czeską, żeby była niemiecka. Brakuje wśród tego szorstkiego głosu ojców i mężów, którzy zapewne ruszają na stolicę z łańcuchami w rękach. W gmatwaninie tramwajowych aglomeracji, w rozpadlinach szkód górniczych, w całym tym ceglano-szaro-zielonym zgiełku ludzie jeśli żyją – to w tych familokach, kultura, jeśli jest – to filmy Kutza, jeśli muzyka – to blues, jeśli kot – to węgloczarny. Tak, w badaniach i rozmowach, nauczono się widzieć Górny Śląsk. I niby…